19 stycznia 2009

Weekend

W pociągu


…opuszczamy Katowice. Mijamy kolejne familoki. Szare brudne, przygnębiające osiedla. Wyglądają na opuszczone. Opuszczone od lat. Chyba dawno nikt tu nie zaglądał, takie mam wrażenie. Jedno wielkie betonowe cmentarzysko. I tylko gdzieniegdzie zapalony znicz. Ktoś jednak pamięta o tym miejscu. Nie! To nie jest światło palącej się świecy. To nieliczne palące się lampy w oknach, dające nam do zrozumienia, że to co bierzemy za zgliszcza świata, to czyjś cały świat. Wszystko co ma. Czy zasłużył na taki los? W jego życiu nie ma miejsca na szczęście. Nie ma na to czasu. Zaganiany cały dzień. Pracuje po naście godzin, by rodzinę utrzymać. I może jedynie pomarzyć o godnym życiu. Może jego dzieci, może im się uda.
Pewnie w tych oknach jest ktoś, kto dziękuje za to co ma. Za zdrowie i, że może się cieszyć pięknem wschodów i zachodów. Może być świadkiem narodzin. Jeszcze ktoś inny myśli przez cały dzień jak wyrwać się z tej szarości. Napije się, czegokolwiek, byleby miało procenty. Wyrwie się na chwilę, a jutro będzie myślał co dalej.

Jest parę minut po pierwszej. Stolica śląska już za nami. Cisza i spokój. Jakby noc była westchnięciea po ciężkim dniu. Chwilą wytchnienia. Jakby świat chciał powiedzieć: „uff… udało się przetrwałem, niedługo wstanie słońce ale przez te kilka godzin mam to gdzieś i rozkoszuję się ciszą i spokojem”.
Ciekawy to świat. Stoi nic się nie dzieje. Chyba nocą jest odstawiany do mechanika. Tam cierpliwi czeka na swoją kolej. Leniwy fachowiec niespieszny się. Wie, że ma całą noc. Noc na przegląd, na dokręcenie śrub, wymianę oleju i jakąś ogólną kosmetykę. Chociaż może świat umarł? Może jego układ krążenia nie wytrzymał tego ciągłego biegu, tego kręcenia się wkoło. Świat się skończył, a my o tym nie wiemy? Świat umarł! To nie śnieg pokrywa dachy, drzewa, ulice – to kurz. Nikt już nie posprząta, nie ma czego. Przespaliście koniec świata. A może mam zwidy. Pewne jest, że cisza i spokój ogarnęła tę część ziemi. Nic się nie dzieje. Rzeczywistość w „slow motion”, powoli zmierza do dnia kolejnego. Cholera kocham ten świat, gdy nie istnieje prawie nic.

Jedziemy. Naszym celem jest Gdańsk. Suniemy pociągiem przez cały kraj. Jakby wielkim suwakiem zapinamy zamek błyskawiczny w kurtce Polski. By nie było tak zimno. Przed nami 9 godzin tym pojazdem. Hipnotyzujący stukot pociągowych kół. Mamy wykupione kuszetki. Jeszcze nie chcę iść spać. Posłucham muzyki, pomyślę.
Leżę i rozkoszuję się tym uśpionym życiem i czasem, jadąc w bujającym się jak barka na morzu – pociągu. Morzem nam zaśnieżone lasy i pola, a falami – tory. Jest strasznie ciepło. Długopis skacze po kartkach zeszytu: „Jak ja się później odczytam z tych bazgrołów?. Kilka linii wygląda jak na szpitalnym monitorze, wykres pracy serca. Ale dam radę”.
Jazda. To jest coś co bardzo lubię od najmłodszych lat. Do tego jeszcze muzyka. Jest świetnie. Przez okno które przysłonięte kurtkami ma w tej chwili rozmiar siedemnastocalowego monitora LCD, patrzę na płynące co jakiś czas światła latarni, domów, pociągów. Leżę. To coś nowego. Zawsze podczas podróży siedziałem, a noc miałem przyklejony do szyby. Tym razem - w miarę wygodnie - leżę. Już prawie 4 na zegarku. Tak bardzo chcę się rozkoszować jazdą, światłem zza okna i muzyką. Nie zasypiaj. Jeszcze jeden utwór.
No dobra już koniec. Nie mogę się powstrzymać. Odkładam grajka i zamykam oczy. Bujam się podczas zasypiania. Wspaniałe uczucie. To nie łóżko! To nie pociąg! Unoszę się w powietrzu na latającym dywanie. Jeszcze nie zasypiam, cieszę się chwilą. Czuję się wolny. Już wiem co przeżywają każdego dnia anioły podróżując na obłokach. I…
…zasnąłem.

Budzę się jakieś głosy na korytarzu. Dwóch mężczyzn i kobieta. Za oknem ciemno. Patrzę, która godzina – 5.47. Cisza i spokój nocy brutalnie zabita przez ludzi. Te pasożyty wszystko zniszczą. I mnie obudzili. Jestem tak zmęczony, że nie zwracam na to uwagi. Zresztą stukot i trzaski pociągu zagłuszają ich całkiem skutecznie.
Drugie przebudzenie. Już jasno, a zegarek pokazuje 8.23, czyli jeszcze ponad godzinę do celu. Zgrupowanie korytarzowe trwa dalej. Nie wiem o czym gadają. Nie interesuje mnie to. Niech sobie gadają. Dwa męskie głosy wymieniają zdania. Nic groźnego. I tylko ten żeński głos. Tak irytujący. Przypomina czasy gdy w zimowy poranek sąsiad próbował odpalić malucha. Kobieta miała głos jak fiat 126p kaszel. Wtrącała się co jakiś czas do rozmowy, mówiąc głównie do męża: Stefciu to, Stefciu tamto. Ale co się będę czepiał. Niech sobie gada.

Dojechaliśmy przed 10.
Mogę pisać co robiliśmy przez cały dzień. Ale to głównie obowiązki. Ciekawe i w przyjemnym towarzystwie ale nie chce mi się o tym pisać. Tylko wspomnę jedną postać. Lodowiskowego "woźnego". Fajny gość. Sam siebie mianował szefem wszystkiego i wszystkich ale całkiem pozytywna osoba, dająca nam powody do śmiechu. To parę jego tekstów:

„Dobra to jak już wszystko zrobicie to poszukajcie mnie. Ja będę tu, albo będę się gdzieś kręcił, albo będę tam. Jakby co to pytajcie o mnie”.

- A jak ma pan na imię?

„Pytajcie o pana Zbyszka, każdy mnie tu zna”

Potem spotykając nas po raz kolejny pyta się kiedy będziemy gotowi, tak plus, minus. 10-15min - odpowiadamy. Pan Zbyszek pojawił się po ponad godzinie. Chyba godzina i dziesięć minut. Ale jemu czas płynie pewnie inaczej.
I jeszcze jeden tekst gdy pytając się na drugi dzień czy ktoś o nas pytał odpowiedział:

„Nikt nie pytał, jak ja nie zapytam to nikt nie pyta”

Pan Zbyszek jest wporzo.

Wieczorem do „hotelu”. „Dom nauczyciela”. Wchodząc tam chyba weszliśmy do wehikułu czasu. PRL i to dawny PRL. Tylko odpadający tynk, odklejająca się okleina wskazywały, że czas nie miał litości i to co wydawało się trwać wiecznie, nie przetrwało próby czasu. Trochę też przypominała ta noclegownia domy ze starych amerykańskich horrorów. Klimat był.
Szybko się przebrać i na miasto. Postanowiłem zostawić aparat w pokoju. Chciałem nacieszyć się pięknem tego miasta. Może nie będę miał pamiątek. Ale przez chwilę będę się przechadzał z mieszkańcami Wolnego Miasta Gdańsk. Cofnę się o parę wieków i poczuję tamten klimat.
Na mieście obiadokolacja, piwko i spacer. Nie będę pisał dużo o Gdańsku. Bo dla niektórych warto zobaczyć, dla innych to za mało. Ja zawsze chciałem zobaczyć to miejsce. Udało się. Warto było, bo ma klimat i czuje się długowieczność. Może jeszcze tam wrócę, nie wiem. Polecam tym co jak ja potrafią się cofnąć w czasie i na kilka chwil być w innej rzeczywistości. Rzeczywistości tak istotnej dla tego czym jesteśmy teraz.
Stare miasto, piękne. Reszta miasta to zwykła polska metropolia.
I drugie oblicze Gdańska. Oblicze widziane przez szybę pociągu. Gdańska Stocznia. Miejsce tak istotne dla naszej wolności, niezależności. Wygląda ona niezwykle przygnębiająco, szaro i smutnie. Ciężko opisać uczucia jakie mną targały na widok kolebki Solidarności. Porównywalne ze śląskimi familokami. Może to ta sama rodzina szaro-przygnębiających i podupadłych architektonicznych tworów.

Powrót. Osiem godzin w pociągu. Tym razem bez kuszetek. Cały przedział dla nas. Miejscem docelowym pociągu Kraków. W Krakowie czekał na nas Rumski. Jeszcze tylko chwila przerwy w podróży by zatrzymać się na najlepszego kebaba na świecie i do domu.

Miła i ciekawa podróż. Wiele fajnych sytuacji, których nie da się opisać takimi jakimi były. Szkoda tylko, że nie da się całkiem oderwać od problemów i wątpliwości. No ale przez czas wyjazdu wszystko co przyprawia o zawrót głowy zostało rozcieńczone. Wracało ale nie z taką siłą.

1 komentarz:

djspooky pisze...

Trzeba w takim razie poważnie przemyśleć jakiś wspólny wyjazd.Wsiądziemy do pociągu
i zaczniemy bez zbędnych ruchów
przemieszczać się gdzieś w nieznane.Gdzieś gdzie uda się odnaleźć ten znany z podróży świat o wdzięcznej nazwie "tylko tu i teraz". Świat porannej rozerwanej bułki z czymkolwiek ,świeżej kawy wypitej w towarzystwie miejscowych,dla których jesteś intruzem, których świat nie jest w stanie pomieścić kilku nieznanych osób w jednej chwili...

Do tego to co powiedziałeś : stukot kół , nieprzespane noce z muzyka i wzrok wlepiony w szybę z ostrością ustawioną na nieskończoność :)