07 stycznia 2011

Re-turn

Zgadza się, dobrze widzicie nie macie przewidzeń, na tym "Blogu widmo" pojawił się nowy post (wpis). Jeśli macie nadzieję na nową opowieść to możecie się zawieść. Niebawem jednak coś nowego się ukaże. Mam nadzieję, ta przerwa nie powinna trwać tak długo jak ostatnia.

Ktoś ostatnio zapytał mnie dlaczego przestałem pisać. Sam nie wiem do końca dlaczego. Bo niby gdzieś tam w środku kłębiły się myśli, pomysły, a palce się rwały do wędrówki po tafli klawiatury i to powinno wystarczyć, tak mi się wydawało. Kawa zalana muzyka, delikatnie wychodzi z głośników, word odpalony... a pod palcami cisza. Dźwięk uderzanych klawiszy tak wyczekiwany, tak uspokajający. Ten dźwięk który dawał upust moim myślom, strapieniom - zanikł.

Nie wiedziałem co robić. W głowie powoli robiło się targowisko. Pomysł zagłuszał pomysł, zagłuszany przez myśli mniejsze, większe, malutkie. Na początku dawałem radę, nie dałem się mieszać w tym kotle historii, zdarzeń i światów. Jak długo jednak można współistnieć i nie odnieść żadnej szkody. Powoli ogarniało mnie szaleństwo. Wpierw widziałem rzeczy, których nie było. Potem już odróżnić nie mogłem rzeczywistości od wyimaginowanych światów. Raz lądowałem w środku bitwy o jakiś kawałek ziemi, padałem na twarz i budziłem się we własnym łóżku na środku jeziora do którego wpadałem i "przebudzałem się" pod prysznicem na plaży, chyba na hawajach. Słoneczko, ocean powiew wiatru tam zostałem na dłużej, sami rozumiecie. Tak wiem, że rozumiecie, szczególnie w te zimowo śnieżne dni. Czasami traciłem świadomość w autobusie, sklepie właściwie wszędzie. Potem nie wiadomo jakim sposobem znajdowałem się w domu, a może to nie był dom? Któż to wie. Nie będę dłużej prowadził was przez świat szaleńca, boję się, że zabłądzicie razem ze mną, a sami widzicie ile zajęło mi odnalezienie drogi powrotnej.

Czy jestem zatem szaleńcem? Pewnie tak. Kto nie jest. Czy jednak byłem z wami szczery? Chyba nie uwierzyliście w to co napisałem? Jeżeli uwierzyliście, to możecie być pewni, że też jesteście szaleńcami. Chciałem wprowadzić trochę dramatyzmu, niestety mam świadomość, że nie daliście się nabrać. Przykro mi, starałem się.

Nie pisałem tyle bo czegoś brakowało, nie wiem czego i co się zmieniło, że w końcu napisałem. Mam nadzieję zmyślić niedługo jakąś historię, trzymajcie kciuki.

A tymczasem na koniec taka stara opowieść, którą część zna. Opowieść z życia.


People are strange

Bielsko-Biała przełom marca i kwietnia rok 2004.
Zdarzyło się tak, że przez rok uczęszczałem do szkoły dla dorosłych w Bielsku. Pewnego dnia postanowiłem nie iść na parę lekcji, to była środa (zajęcia odbywały się od poniedziałku do środy) zadowolony z wcześniejszego (parę godzin ale zawsze coś) weekendu udałem się na dworzec PKS.
Pogoda była całkiem ok, tzn. na tyle dobra by przysiąść na dworcowej ławce i nie marznąć. Miałem ponad godzinę do odjazdu, co mnie trochę ucieszyło bo mogłem poczytać sobie książkę na świeżym powietrzu.
Przysiadłem więc na ławce, i zacząłem czytać. Po 20 min spokojnego "spożywania" lektury, kątem oka widzę gościa, raczej bezdomnego: "oho zaraz zapyta o fajkę albo drobniaki" – pomyślałem i czytam dalej. W końcu słyszę oczekiwane:

- Przepraszam bardzo, masz może papieroska?

Teraz zobaczyłem go dokładniej: koleś koło 50, zmęczony życiem, trzydniowy zarost, lekko brudny, diagnoza - bezdomny.

- Tak – odpowiadam sięgając po fajki do kieszeni i częstuję gościa

- Dziękuję Ci serdecznie

Już mam wracać do czytania, gdy pada kolejne pytanie:

- Co czytasz, jeżeli można spytać?

- "Wybierz czerwoną pigułkę" – mówię i pokazując mu okładkę

- A o czym to?

No to trafił się gawędziarz, może następna odpowiedź go usatysfakcjonuje i będę mógł dokończyć rozdział - w myślach mówiłem.

- Jest to książka o: nauce, filozofii oraz religii zawartej w filmie Matrix, nie
wiem czy pan słyszał o tym filmie – odpowiedziałem na kolejne pytanie nieznajomego.

- Aaaa to ten, słyszałem... Baaa nawet oglądałem wczoraj, u brata na Discovery program o tym jak robili ten film. Człowieku! Taka teraz technika jest, głowie to się nie mieści. Czego to ludzie nie wymyślą, za moich czasów... ha, ha, ha... - Przerwał śmiejąc się. Po chwili kontynuował - przypomniało mi się, jak byliśmy u brata na sylwestra to był początek lat 90-tych.

Schowałem książkę, zapowiadało się ciekawie. Poczęstowałem chłopa kolejnym papierosem, sam też zapaliłem.

- Proszę mówić dalej - poprosiłem wypuszczając dym

- Dobra. Siedzimy sobie na tym sylwestrze, telewizor stary, radziecki czarno-biały włączony, już w dziobach zdrowo, bo to wiadomo w taki dzień trzeba - lekko się uśmiechnął, po czym mówił dalej - W telewizji zaczyna się odliczanie, toast i chlup. Po północy na ekranie pojawia się babeczka, prezenterka. Pinda zarozumiała, że niby wszystkie rozumy pozjadała i mówi: "Mili państwo wszystkiego najlepszego w nowym roku, teraz puścimy utwór zespołu A C piorun D C"* - z chwilą wypowiedzenia tych słów wybucha śmiechem, ja też nie mogę się powstrzymać. Zaraz jegomość dodaje:

- To jeszcze nic. Ktoś chyba jej zza kamery dał do zrozumienia, że coś źle powiedziała. Postanowiła więc powtórzyć głośniej i wyraźniej: "Przed państwem zespół A C PIORUN D C"*.

Ja już nie wytrzymałem i z kolesiem prawie na ziemi leżeliśmy ze śmiechu. Poważnie.

Zaraz po tym człowiek ten wstał, pożegnał się i poszedł. Co oczywiste nigdy już go nie spotkałem ale stał się w pewien sposób nieśmiertelny. Nie jeden mój znajomy go poznał dzięki tej historii. Myślę, że ten pozytywny pan zasługuje by zaistnieć na kartach tego bloga.

* AC i DC proszę czytać po Polsku nie "ejsi disi"

Do następnego razu, pozdrawiam.