02 czerwca 2014

AV

Audio/Video


Powoli przygaszane światło prowadzi mnie w ciemność, zasiadam wygodnie w fotelu i przez chwilę rozkoszuję się ciszą, która jest zapowiedzią wielkiego wydarzenia. I tylko jeden z drugim miażdży zębami popcorn, czy jakieś inne nachosy, trudno. Muszę to puścić mimo uszu. Siedzę i czekam by z ciemności urodził się obraz, a z ciszy dźwięk – małżeństwo idealne. Różnie to się zaczyna. Czasem to jest ryk lwa, innym razem chłopczyk łowi ryby siedząc na księżycu. Potem pojawiają się napisy, a wraz z nimi – muzyka. Coś bez czego obraz nie ma znaczenia.
Bo czym by był film bez muzyki? Co by nas utrzymywało w kinowej sali? Czy dobrze opowiedziana historia by się broniła? A aktorzy, czy oni podołali by oczekiwaniom? Same efekty specjalne były by wystarczającym bodźcem by wcisnąć nas w fotel? Każdy ma pewnie swoje zdanie na ten temat. Przecież niektórzy nawet nie zauważają muzyki wciągnięci w wartką akcję. Czy odczuli by jej brak gdyby jej nie było w ogóle? Może nie zrobiło by im to różnicy, może są i tacy. Natomiast ja sobie tego nie wyobrażam, pozostała by jedynie pustka. Głucha cisza pomiędzy scenami. Przecież już w filmach niemych, ciszę wypełniała muzyka.

Ścieżka dźwiękowa wiele ma twarzy. Kto nie pamięta napisów płynących z odległej galaktyki w rytm kosmicznych dźwięków John’a Williams’a w niesamowitym motywie przewodnim Gwiezdnych Wojen? Ten sam kompozytor w filmach Indiana Jones prowadzi nas w świat wielkich przygód na równi z głównym bohaterem. To tylko przykład Soundtrack’u w klasycznej formie. Muzyka w filmach jednak, nie zawsze ociera się o klasykę. Często motywami przewodnimi bywają utwory, czysto rozrywkowe. Jak choćby w filmach Cameron’a Crow’a. Sam był kiedyś dziennikarzem muzycznym i ta fascynacja mu nie minęła, a jego doświadczenia możemy wysłuchać w takich filmach jak: U Progu Sławy, Vanilla Sky, czy Elizabethtown. Czasami filmy zabierają nas w podróż po klubach w rytmach tanecznych, transowych. Idealnym przykładem jest Human Traffic, który zebrał gwiazdy muzyki klubowej tamtych czasów. Są też filmy muzyczne, opowiadające historie zespołów, wykonawców. Oliver Stone nakręcił obraz opowiadając psychodeliczną przygodę The Doors i Jim’a Morrisona. Tutaj podstawą ścieżki dźwiękowej są utwory zespołu. Są również musicale. Albo się je kocha albo nienawidzi, tak samo nie można przejść obojętnie obok muzyki im towarzyszącej. Czy to jest Moulin Rouge ze specjalnie zinterpretowanymi utworami m.in. Madonny, czy klasyka kina film Hair z hipisowskim przesłaniem Peace and Love.

Jest jeszcze jeden rodzaj związku między muzyką, a obrazem. Są to klipy. Kiedyś idealnie promowały one kino wielko budżetowe. Kto nie pamięta Bryan’a Adams’a i jego filmowego „hat-tricka”, (Everything I Do) I Do It for You do filmu Robin Hood: Książę Złodziei, Please Forgive Me z Trzech Muszkieterów, tu do Adamsa dołączył Sting i Rod Steward. Trzecim filmem z którym romansował jest Do Juan de Marco, a utwór to Have You Ever Really Loved a Woman? Ale teledyski mają jeszcze jedną stronę, często z kinem nie mają przecież nic wspólnego. Nie można jednak im odmówić małżeństwa między obrazem i dźwiękiem, a może to tylko związek partnerski? Nie mi to oceniać. Nie da się jednak ukryć, że klipy bywają filmowe. Opowiadają jakąś historię, dają do myślenia, zachwycają. Przykładem może tu być chociażby Aerosmith z początku lat dziewięćdziesiątych z przepiękną Alicią Silverstone. Nie jeden się w niej kochał, a role w klipach zespołu uznać można za najlepsze w jej karierze.

Kino opowiada nam historie, czasami wzruszające innym razem przerażające, opierając się w dużym stopniu na muzyce. Bo to ona wprowadza widza w odpowiedni nastrój. Czasami już po pierwszych nutach wiemy co się za chwilę wydarzy. Jednocześnie, dzięki filmom poznajemy historię muzyki, Amadeusz, Pianista, czy Backbeat. I w ten sposób wizja określa dźwięki. Obraz i muzyka, małżeństwo idealne… i żyli długo i szczęśliwie.
A po wszystkim pojawiają się napisy końcowe. Nie przebiegają one w całkowitym spokoju. Ich nieskazitelny układ mąci dźwięk, takie filmowe post scriptum. Zwykle nie jest to na tyle interesujące by zatrzymać nas przed ekranami, zdarzają się perełki ale… ale o tym innym razem.

Tak właśnie to wygląda w wielkim skrócie. W skrócie, bo nie da się w kilku słowach opowiedzieć o związkach jakie powstały z mariażu dźwięku z wizją. To coś co urzeka od wielu lat, coś co sprawia, że wydajemy ciężko zarobione pieniądze by rozkoszować się tym co możemy zobaczyć i usłyszeć. Świat z niesamowitą prędkością pędzi do przodu. Kiedyś muzyka należała tylko do wybranych, którzy dzięki dobremu pochodzeniu mogli kosztować w dźwiękowej ambrozji. Te czasy przeminęły na szczęście. Teraz dzięki dostępowi do Internetu można posłuchać wszystkiego, kiedy tylko chcemy. A fani tej czy innej muzyki na własną rękę ubierają w szaty swe ulubione utwory, montując amatorskie klipy.

Czym była by muzyka bez wizji? Kiedyś sobie dawała rade sama, jednak te czasy są za nami. Dziś w tak bardzo multimedialnym świecie wydaje się to mało realne. Filmy bez muzyki są jak bezduszne formy, muzyka bez obrazu to dusza bez określającego ją kształtu. Idealne połączenie, idealna para. Audio/Video

…to be continued