22 maja 2024

Czas


Czy to najwyższy czas, by rozliczyć czas?

Czy na to jeszcze przyjdzie czas?

Gdy po wspomnieniach coraz częściej gnasz 

A po policzku spływa łza kolejny raz

Za tym co było, różnych życia faz


Dla serca to miód, lecz również i głaz

Gdy w piłkę się grało na gole nie na czas

Wspominając tych, których nie ma wśród nas

Słodki smak dymu, jaki miewał grass 

I kiedy ze wstydu zakrywałeś twarz


Wiem, że Ty również to uczucie znasz

Melancholia przychodzi , lecz Ty nadal grasz

W grę życia bez solucji, jedno życie masz

I nawet jeśli wszystko z siebie dasz

Będziesz krzyczał, drapał - nie masz szans


Lecz nie bój się marzeń, bez skrupułów marz

W końcu jak ja sobie sprawę zdasz

Nie ma znaczenia, w jakie układy się wdasz

Czy oczekiwania oblejesz, czy zdasz

Jak na każdego i na Ciebie przyjdzie czas


30 kwietnia 2024

Strach


Wychowany w strachu przed boskim gniewem

Na piersi z tortur symbolem

Latami w wierze przez życie swe szedłem

Niby zdany na wolną wolę


W głowy nasze wpajany był od lat wczesnych

Wyrzut sumienia za wszystko co złe

Obyś tylko nie korzystał z przemyśleń swych

Bo w piekle będą smażyć cię


I tak faceci w sukniach uczą nas jak żyć

Starożytni faceci to napisali

Lecz gdy inny facet chce suknię założyć

Najchętniej by wyśmiali


Natomiast Ty kobieto musisz pamiętać że 

Mężczyzny tylko liczy się zdanie

Urodzisz mu dzieci i dopilnuj niech zje

Służyć  to twoje zadanie


Pewny musisz być, że śmierć syna Bożego

Moja wina, moja wina

Choć do tego nie przyłożyłem palca swego

Moja bardzo wielka wina


Wiarę z czasem wyparło logiczne myślenie

Posłuchaj mnie brachu

Choć się staram, nie wiem czy to zmienię

Czy pozbędę się strachu.

01 kwietnia 2024

OJ!czyzna?


Krzyż, orzeł i butelka wódki

By opisać ten kraj wystarczy opis krótki

Gdzie wyimaginowane uczucia religijne

Od naturalnych uczuć są bardziej prawilne

Gdzie głowa państwa mówi, że ludzie to świnie

Tylko dlatego iż po ciężkim dniu, siedzą w kinie

A sam jak w dobrym gangsterskim filmie

Pod swój dach  przestępców przyjmie

Miłosierdzie i pomoc nie wszystkich się tyczy

A już na pewno nie tych spod wschodniej granicy

Lecz możesz być pewny tego

Że teraz idziemy na jednego

Dopomóż nam dobry Boże

By wygrał biały orzeł

09 grudnia 2023

Zaśmiecone

 

Dawno, dawno temu  już byłeś dla mnie  - Śmieciem

Nie mogłem jednak nic tobie powiedzieć.

Broniła, mówiła: „uprzedzony jesteś”,

„Walczę o rodzinę, nie wiesz jak to jest”.


Rodzinę? Czy Ty słyszysz się? 

Gdzie miłość, szacunek, gdzie więź

Nie, być z tobą chce, lecz ciebie chce mieć.

Skoro tego nie widzisz, to się dalej męcz.

Na to pierdolenie, powiedziałem jej.


I bardzo nie chciałem mieć racji w kwestii tej.

Liczyłem, że skoro nie poddaje się,

Choć to irracjonalne, jednak zmieni cię.

Ta próba musiała skończyć się źle,

Bo przecież ‚Nienadający się do recyklingu’ jesteś.


Czas pokazał jaki z ciebie śmieć,

Dla dzieci własnych, litości nie masz też.

Na radioaktywne promieniowanie, wystawiasz wciąż je,

Pod maską miłości zmanipulować chcesz.

By nienawiścią pałały do matki swej.


Tej, która po twojej stronie stawała codzień,

Gdy mówiłem, żeś grosza nie warty, a już na pewno nie jej.

Ona wciąż wierzyła, że przyjdzie ten dzień,

Gdy tymi słowami zaczepi mnie:

„Walczyłam i dobrze jest, bo nie posłuchałam cię”


Jednak jeśli wolą Twoją jest zostać gnojem, nie człowiekiem,

To pełne masz prawo do tego przecież.

Pamiętaj, że dzieci, dziećmi będą wcale nie tak długo jeszcze,

I gdy dorosną mogą zobaczyć, że jesteś zwykłym śmieciem.




18 września 2023

Myśl

Czy być sobą bezpiecznie jest być?

Serce bić mocniej zacznie, to będą bić?

Nie żyć jak mówią, nie pozwolą żyć?

W nic nie wierząc, nie znaczysz nic?

A śnić o wolności, można jeszcze śnić?

Nie gnić z zawiści, lecz pozwolić gnić?

Bo nić bez igły, nie potrafi nic zszyć.

Spadnie liść jesienny, niczym na ich twarze liść.

Jak widz nie bądź, po wolność do urn idź.

Nienawiść ich, skończy się nareszcie tlić.

I szczuć skończą, nie będą już drwić.

Czas iść do przodu, nie słuchaj lecz myśl.

By być sobą, bo tylko tak warto być.

 

02 czerwca 2014

AV

Audio/Video


Powoli przygaszane światło prowadzi mnie w ciemność, zasiadam wygodnie w fotelu i przez chwilę rozkoszuję się ciszą, która jest zapowiedzią wielkiego wydarzenia. I tylko jeden z drugim miażdży zębami popcorn, czy jakieś inne nachosy, trudno. Muszę to puścić mimo uszu. Siedzę i czekam by z ciemności urodził się obraz, a z ciszy dźwięk – małżeństwo idealne. Różnie to się zaczyna. Czasem to jest ryk lwa, innym razem chłopczyk łowi ryby siedząc na księżycu. Potem pojawiają się napisy, a wraz z nimi – muzyka. Coś bez czego obraz nie ma znaczenia.
Bo czym by był film bez muzyki? Co by nas utrzymywało w kinowej sali? Czy dobrze opowiedziana historia by się broniła? A aktorzy, czy oni podołali by oczekiwaniom? Same efekty specjalne były by wystarczającym bodźcem by wcisnąć nas w fotel? Każdy ma pewnie swoje zdanie na ten temat. Przecież niektórzy nawet nie zauważają muzyki wciągnięci w wartką akcję. Czy odczuli by jej brak gdyby jej nie było w ogóle? Może nie zrobiło by im to różnicy, może są i tacy. Natomiast ja sobie tego nie wyobrażam, pozostała by jedynie pustka. Głucha cisza pomiędzy scenami. Przecież już w filmach niemych, ciszę wypełniała muzyka.

Ścieżka dźwiękowa wiele ma twarzy. Kto nie pamięta napisów płynących z odległej galaktyki w rytm kosmicznych dźwięków John’a Williams’a w niesamowitym motywie przewodnim Gwiezdnych Wojen? Ten sam kompozytor w filmach Indiana Jones prowadzi nas w świat wielkich przygód na równi z głównym bohaterem. To tylko przykład Soundtrack’u w klasycznej formie. Muzyka w filmach jednak, nie zawsze ociera się o klasykę. Często motywami przewodnimi bywają utwory, czysto rozrywkowe. Jak choćby w filmach Cameron’a Crow’a. Sam był kiedyś dziennikarzem muzycznym i ta fascynacja mu nie minęła, a jego doświadczenia możemy wysłuchać w takich filmach jak: U Progu Sławy, Vanilla Sky, czy Elizabethtown. Czasami filmy zabierają nas w podróż po klubach w rytmach tanecznych, transowych. Idealnym przykładem jest Human Traffic, który zebrał gwiazdy muzyki klubowej tamtych czasów. Są też filmy muzyczne, opowiadające historie zespołów, wykonawców. Oliver Stone nakręcił obraz opowiadając psychodeliczną przygodę The Doors i Jim’a Morrisona. Tutaj podstawą ścieżki dźwiękowej są utwory zespołu. Są również musicale. Albo się je kocha albo nienawidzi, tak samo nie można przejść obojętnie obok muzyki im towarzyszącej. Czy to jest Moulin Rouge ze specjalnie zinterpretowanymi utworami m.in. Madonny, czy klasyka kina film Hair z hipisowskim przesłaniem Peace and Love.

Jest jeszcze jeden rodzaj związku między muzyką, a obrazem. Są to klipy. Kiedyś idealnie promowały one kino wielko budżetowe. Kto nie pamięta Bryan’a Adams’a i jego filmowego „hat-tricka”, (Everything I Do) I Do It for You do filmu Robin Hood: Książę Złodziei, Please Forgive Me z Trzech Muszkieterów, tu do Adamsa dołączył Sting i Rod Steward. Trzecim filmem z którym romansował jest Do Juan de Marco, a utwór to Have You Ever Really Loved a Woman? Ale teledyski mają jeszcze jedną stronę, często z kinem nie mają przecież nic wspólnego. Nie można jednak im odmówić małżeństwa między obrazem i dźwiękiem, a może to tylko związek partnerski? Nie mi to oceniać. Nie da się jednak ukryć, że klipy bywają filmowe. Opowiadają jakąś historię, dają do myślenia, zachwycają. Przykładem może tu być chociażby Aerosmith z początku lat dziewięćdziesiątych z przepiękną Alicią Silverstone. Nie jeden się w niej kochał, a role w klipach zespołu uznać można za najlepsze w jej karierze.

Kino opowiada nam historie, czasami wzruszające innym razem przerażające, opierając się w dużym stopniu na muzyce. Bo to ona wprowadza widza w odpowiedni nastrój. Czasami już po pierwszych nutach wiemy co się za chwilę wydarzy. Jednocześnie, dzięki filmom poznajemy historię muzyki, Amadeusz, Pianista, czy Backbeat. I w ten sposób wizja określa dźwięki. Obraz i muzyka, małżeństwo idealne… i żyli długo i szczęśliwie.
A po wszystkim pojawiają się napisy końcowe. Nie przebiegają one w całkowitym spokoju. Ich nieskazitelny układ mąci dźwięk, takie filmowe post scriptum. Zwykle nie jest to na tyle interesujące by zatrzymać nas przed ekranami, zdarzają się perełki ale… ale o tym innym razem.

Tak właśnie to wygląda w wielkim skrócie. W skrócie, bo nie da się w kilku słowach opowiedzieć o związkach jakie powstały z mariażu dźwięku z wizją. To coś co urzeka od wielu lat, coś co sprawia, że wydajemy ciężko zarobione pieniądze by rozkoszować się tym co możemy zobaczyć i usłyszeć. Świat z niesamowitą prędkością pędzi do przodu. Kiedyś muzyka należała tylko do wybranych, którzy dzięki dobremu pochodzeniu mogli kosztować w dźwiękowej ambrozji. Te czasy przeminęły na szczęście. Teraz dzięki dostępowi do Internetu można posłuchać wszystkiego, kiedy tylko chcemy. A fani tej czy innej muzyki na własną rękę ubierają w szaty swe ulubione utwory, montując amatorskie klipy.

Czym była by muzyka bez wizji? Kiedyś sobie dawała rade sama, jednak te czasy są za nami. Dziś w tak bardzo multimedialnym świecie wydaje się to mało realne. Filmy bez muzyki są jak bezduszne formy, muzyka bez obrazu to dusza bez określającego ją kształtu. Idealne połączenie, idealna para. Audio/Video

…to be continued

14 czerwca 2012

Szacunek

I

Z zamyślenia wyciągnął ją gwizdek czajnika z gotującą się wodą. Zalała wcześniej wsypaną do kubka kawę. Nie dodała ani mleka, ani cukru tylko zamieszała łyżeczką. Czarny mocny wywar, właśnie tak jak lubi, zaraz po śniadaniu. Weszła do salonu i włączyła telewizor. Jak zwykle o tej porze nie mogła znaleźć nic godnego uwagi. Nawet na muzycznych kanałach więcej mówili niż grali. Postanowiła zostawić na jednym z informacyjnych programów i upiła łyk kawy.

Właśnie pokazywali przepiękną bramkę Błaszczykowskiego z wczorajszego meczu, w którym nasza reprezentacja mierzyła się z drużyną Rosji. Aśka była na tym meczu wraz z przyjaciółmi w barze. Piłka nożna to nie był jej ulubiony sport, wczorajsze wydarzenia jednak pochłonęły ją całkowicie. Śpiewał, skakała, a każdą udaną akcję Polaków nagradzała oklaskami. Co prawda po pierwszej połowie, nastroje były nie najlepsze, jednak po ostatnim gwizdku szaleli ze szczęścia. Czasami remis, też może wprawić w dobry nastrój.

Z dobrego samopoczucia wyrwały ją następne obrazki w telewizji. Zaczęło się niewinnie. Maszerujący, wesoło rosyjscy kibice śpiewali piosenki i spokojnie z flagami szli w kolumnie. W pewnym momencie z boku kadru wyszedł zamaskowany mężczyzna i zaatakował nic niespodziewającego się młodego mężczyznę. Zdezorientowany Rosjanin nie doszedł jeszcze do siebie gdy w jego stronę ruszyło kolejnych kilka osób w kominiarkach bandytów, którzy rzucili się na niego i jego rodaków. Asia nie mogła w to uwierzyć, była w szoku, w końcu rozpłakała się.

To trafiło w jej serce i ścisnęło je bardzo mocno. Próbowała złapać oddech, nie było to łatwe a łzy same płynęły. Skąd ta agresja? Nie potrafiła tego zrozumieć, przed oczami mając cały czas tą sytuację. Nic nie zapowiadało tego ataku, ona się nie spodziewała, a tym bardziej ten człowiek, ci ludzie, którzy zostali zaatakowani. Od razu wróciły wspomnienia sprzed wielu lat i poczuła jak zimny sztylet wbija się w jej serce, zupełnie jak wtedy gdy....

Już dawno nie wspominała tych bolesnych chwil. Nie żeby zapomniała, po prostu nie wprowadzało jej to w dobry nastrój gdy o tym myślała. Czasami z mamą siadały i rozklejały się rozmawiając o tym co się wtedy wydarzyło. To było coś co zmieniło jej życie i postrzeganie świata. Z czasem jednak nabrała wiary w ludzi i nie zauważała pewnych zachowań. A może po prostu kłopoty omijały ją i jej znajomych, usypiając czujność. Aż do teraz. To co wydarzyło się przed meczem i po jego zakończeniu nie dotyczyło Asi bezpośrednio, poczuła jednak, iż już nie jest bezpieczna i na każdym kroku musi uważać. Demony przeszłości powróciły.


II

- Już jestem!

Krzyknęła gdy tylko otworzyła drzwi. Była w dobrym nastroju. Jutro weekend, a do tego w sobotę dzień dziecka. Siedząc w szkole myślała tylko co ją czeka tego dnia. Rodzice obiecali ją zabrać na ulubioną pizzę, a potem na wspaniałe lody włoskie, a wieczór miał się skończyć sensem w kinie. Mieli pójść na Potwory i spółka i już nie mogła się doczekać.

- Mamo, tato - powiedziała, tym razem ciszej - już jestem.

Wchodząc do kuchni zobaczyła ojca, nie miał wesołej miny. Nie zważała na to. Nic nie mogło jej zniszczyć tego dnia. Czy na pewno?

- Musimy porozmawiać - odparł lekko zdenerwowany.

- Czy wszystko dobrze - spytała lekko przestraszona - coś się stało? Gdzie mama?

- Mama jest jeszcze w pracy - odpowiedział na jedno z pytań.

- To o co chodzi? Tylko nie mów, że dzisiaj nigdzie nie idziemy - powiedziała ze łzami w oczach - tak jak ostatnio.

- Tego jeszcze nie wiem, okaże się.

Wytłumaczył córce o co chodzi. Kilka godzin wcześniej dzwoniła do niego jej wychowawczyni informując go o karygodnym zachowaniu Asi. Ponoć wyśmiewa się z innych dzieci wraz z koleżankami. Z jednego dlatego, że chodzi w okularach, a z dziewczynki, bo jest nieco okrąglejsza. Nie mógł uwierzyć, że jego ukochana córeczka jest taka wredna wobec innych.

- Czy to prawda Asiu? - spytał wiedząc, że go nie oszuka.

Mała spuściła głowę i przez chwilę milczała. Co może w takiej chwili dziać się w tej młodej główce? Odpowiedź na to pytanie znają tylko dzieci i to tylko w tej jednej chwili. On w międzyczasie usiadł na kanapie. W końcu odważyła się i powiedziała:

- Tak, to prawda, ale... - nie dał jej skończyć.

- Dlaczego tak robisz- sądził, iż to najlepsze z możliwych pytań.

- Bo tato, bo... inni też tak robią. I nie chcę by się ze mnie też śmiali.

Nauczycielka wspominała, iż dzwoniła również do rodziców pozostałych dzieci, które - jak to określiła - znęcały się psychicznie nad Adamem i Olą.

- Chodź tu usiądź - dziewczynka podeszła i zajęła miejsce na kanapie obok niego - nie chcę, żebyś płakała - przytulił małą i otarł jej łzy.

Wytłumaczył jej, że nie chodzi o to by była smutna, jednak teraz wie jak muszą się czuć dzieciaki, z których się wyśmiewa. Pewnie wracają do domów i wtulone w matki lub ojców wylewają setki łez. A nic na tym świecie nie jest warte dziecięcych łez. Nie może więc ona sprawiać innym przykrości. Przecież to, że ktoś nosi okulary nie znaczy, że jest gorszy od kogoś kto ich nie musi używać. To, że ktoś jest okrąglejszy... przynajmniej jest więcej do przytulania - w tym momencie na twarzy Asi pojawił się uśmiech - a nie do wyśmiewania.

- Wiesz ludzie różnią się od siebie ale to jest fajne, bo jakby na przykład wszystkie maskotki były takie same to by było by nudno, a ty byś nie miała takiej dużej kolekcji. A wszystkie je kochasz, prawda?

- Prawda - i szybko skoczyła po pluszowego pieska leżacego na fotelu i mocno go przytuliła.

- Każdy lubi co innego - kontynuował - a wiesz co by było gdyby każdy uwielbiał tylko pizzę?

- Nie wiem.

- Nie starczyło by dla ciebie - uśmiechnął się drapiąc mała po brzuszku.

- O nie, tylko nie to - zrobiła smutną minę i założyła ręce.

- No widzisz, musimy się odróżniać - mówił dalej - ale wszyscy jesteśmy ludźmi i nikt nie lubi być smutny. Rozumiesz?

- Chyba tak - odpowiedziała.

- Proszę cię Asiu, nie rób już nikomu, krzywdy, dobrze?

- Dobrze.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

- To leć do łazienki umyć ręce zaraz mama wraca, a obiad już jest gotowy.

Tak też zrobiła. Nie miał serca jej karać, wierzył, iż sama rozmowa wystarczy. Może to nie było to co powinien powiedzieć, mógł lepiej jej to wytłumaczyć dać jej nauczkę. Pewnie, że to nie były słowa, którymi mógł zmieniać świat, miał jedynie nadzieje, że zmienią podejście Asi do niektórych spraw, że nabierze szacunku do innych bez względu na rzeczy i cechy, które nas odróżniają od siebie nawzajem. Wierzył, iż tak właśnie będzie.

Gdy wszyscy byli już w domu, zasiedli do stołu i zjedli w rodzinnej atmosferze obiad. Asia była spokojniejsza niż zwykle i matka nie mogła uwierzyć, iż w dniu tylu atrakcji, córki nie rozpiera energia.

- Wszystko w porządku Asiu? - spytała - nie cieszysz się na dzisiejszy wieczór?

Dziewczynka spojrzała na tatę. Ten nie zamierzał zabierać głosu, jedynie się lekko uśmiechnął i nieznacznie skinął głową. To wystarczyło by mała eksplodowała euforią.

- Pewnie, że się cieszę - i z radości zeskoczyła z krzesła i uściskała rodziców.


Godziny do wyjścia mijały Asi dość szybko. Czas przed wyjściem "na miasto" spędziła w miłej atmosferze, śmiejąc się z żartów taty i mamy. I gdy przyszedł w końcu czas się zbierać nie była w ogóle przygotowana, aż rodzice musieli ją pospieszać.

Wieczór minął tak jak sobie wymarzyła. Pizza była najpyszniejsza na świecie, a lody nigdy nie smakowały lepiej. Gdy wracali do domu było już ciemno. Asia trzymała ojca za lewą rękę, mamę za prawą, a oni co jakiś czas podnosili ją do góry, co sprawiało jej niezwykła radość.

W pewnym momencie z mroku wyłonili się trzej zakapturzeni chłopcy, słusznej postawy.

- Dzieńdoberek państwu - przemówił jeden z nich.

- Widzę, że humorek teges no... w pyte - odezwał się drugi.

- Wyskocz tatuśku z floty bo ci kosę sprzedamy - nie owijając w bawełnę powiedział ostatni.

Ojciec nie wahał się ani chwili wyciągnął, portfel i rzucił w stronę napastników, z których jeden już był przy jego żonie i dotykając jej twarzy mówił:

- No niezła laseczkę ojczulku, chętnie dobiorę się do jej dupeczki - i polizał kobietę.

- Zostaw ją dałem wam wszystko co mam - odparł zdecydowanie - nie chcemy kłopotów.

- Może nie chcesz ale już je masz - i drab stojący trochę dalej wyciągnął ze spodni nóż.

- Ej, panowie spokojnie - wiedział jednak, że to nie może się dobrze skończyć.

Widział ten morderczy błysk w oku, to coś co sprawia, iż wiemy, że nienawiść to wszystko czym żywi się stojący na przeciw nas człowiek. Przyciągnął do siebie żonę wyrywając ją z rąk napastnika i szybko wyszeptał jej do ucha.

- Uciekajcie, nie zważaj na nic. Proszę, uciekaj - z oczu ukochanej poleciały łzy.

Posłuchała go zabrała dziewczynkę na ręce i zaczęła uciekać. Ten nie marnował ani chwili i draba stojącego najbliżej rzucił na tego z nożem , a na trzeciego rzucił się z pięściami zdążył uderzyć go dwukrotnie nim zimno stali przeszyło jego nerki. Opadł na ziemię i kontem oka zauważył, że napastnik z nożem ruszył za jego rodziną.

- Nieeeee.... - krzyk przerwała śmierć.

Duch uniósł się w powietrzu widział swoje ciało, worek mięsa. Widział żonę trzymającą dziecko uciekającą co sił, wiedział, że niedługo zostaną dogonione przez chłopaka dzierżącego w dłoni ostrze. W tym momencie z prędkością z jaką nie był by w stanie biec, dosłownie leciał za nimi. I gdy miał już chłopaka na wyciągnięcie ręki, gdy miał go złapać, powalić jego ręce przeniknęły przez niego. No tak w końcu był tylko duchem. On je zaraz dorwie, moją maleńką córeczkę, nie mogę na to pozwolić. I ostatnią niesamowitą siłą woli całym swym - czymkolwiek był - przeszedł przez ciało draba a ten zatrzymał się, czując jakby piasek w oczach. Nie zauważył nadjeżdżającego auta. Zginął na miejscu. Duch ojca zniknął z materialnego świata, a rodzina była bezpieczna.


III

Teraz siedząc przy zimnej już kawie przypomniała sobie tę sytuację sprzed lat i gdy w końcu opanowała już płacz zastanawiała się jak może ona przyczynić się do tego by nic podobnego już nikomu się nie przytrafiło. By tacy bandyci jak ci atakujący bezbronnych maszerujących nie mieli racji bytu w dzisiejszym i późniejszym społeczeństwie. By przestano tolerować takie wybryki. Jedynym sposobem jaki widziała było opisanie historii jej życia, wpływu na nią i tego jak zdjęcia z wczorajszych wydarzeń odnowiły zagojone rany.

Tak też zrobiła, opisując dokładnie ostatni dzień życia jej ojca (oczywiście pomijając część o ratującym ich duchu, gdyż nie miała o tym bladego pojęcia). Opisała wieloletnią traumę i to jak bardzo brakuje jej taty każdego dnia życia. Bardzo chciała porozmawiać z nim jako już dorosła kobieta. Nie dziecko z tatą, tylko jak dojrzała dziewczyna z doświadczonym facetem. Przecież tyle miała pytań, tylu wskazówek potrzebowała.

Postanowiła swą opowieść wysłać do wszystkich dużych gazet w kraju. Miała nadzieję, że żądne krwi i sensacji media naładowane ostatnimi wydarzeniami zdecydują się opublikować jej historię do której dołączyła list:


Do redakcji, do rządu.

To co się stało po meczu Polska - Rosja głęboko raniło moje serce, ponownie. Odżyły koszmary, które wydawały się martwe. Widocznie były jedynie uśpione.

Wiem, że rzeczy, które mi się przytrafiły nieco różnią się od tego co zdarzyło się wczoraj przed i po spotkaniu obu reprezentacji, wiem, iż tym razem nie było ofiar śmiertelnych, na szczęście. Czy jednak wiele brakowało? Czy następnym razem nie będzie gorzej? Bo jeżeli nie zrobimy czegoś z tymi bandytami to będzie następny raz. Nie możemy jedynie przyglądać się całej sytuacji. Wam to się dobrze sprzedaje ale nie o to tu chodzi, chodzi o bezpieczeństwo.

Ja nie czuję się bezpieczna i to nie tylko przez tzw. kiboli. Boję się nocą wracać do domu by zza zakrętu nie wyszedł jakiś nieobliczalny osobnik, który nie mając nic do stracenia w najlepszym razie ograbi mnie. Boję się, że coś takiego może spotkać moje dzieci, moich bliskich. Lękam się ilekroć czekam na nocny powrót kogoś z rodziny lub znajomych. Dlaczego? Czy naprawdę nie można czegoś z tym zrobić?

Zacznijmy od tych pseudokibiców w większości Policja widzi tych bandytów, baaa... nawet ich łapie. Do opinii publicznej napływają zdjęcia skutych chuliganów z zamazanymi twarzami. Co się dzieje, że z powrotem wychodzą na wolność by siać postrach? Nadal terroryzują bezbronnych obywateli, którzy po prostu kibicują innej drużynie. Czy nie można tych wszystkich durni zamknąć na wiele lat? Wyznaczyć ich do ciężkich robót lub nakładać na nich wielotysięczne kary, tak by odechciało im się wojowania? Czy to naprawdę takie trudne? Dlaczego tak łatwo utrudnić życie zwykłym ludziom podnosząc wiek emerytalny, a tak ciężko podnieść wysokość odsiadki i grzywny dla takich durni?

My obywatele sprzeciwiamy się temu! Niech rząd bezpieczeństwo ludu przedkłada nad wszelkie inne sprawy, bo nic nie jest ważniejsze. Niech już żadne dziecko nie będzie osierocone i smutne, niech strach zniknie z ulic. Wierzę, że jest to możliwe, gdyż ojciec uczył mnie szacunku do drugiego człowieka.

Z poważaniem
Asia


KONIEC

27 listopada 2011

Norwegia(n Wood)

Wiatr uderza żaluzjami o szybę okna, samochód za samochodem znikają za horyzontem. Nowy widok, nowe odgłosy. Jeszcze nieznane ale już nie obce. Z każdą chwilą nowe rzeczy nabierają kształtów by wreszcie stać się naszymi kompanami dnia codziennego.

Wszystko to tworzy miejsce, pewnego rodzaju wyspę z mnóstwem zakamarków, pomieszczeń, ukrytych drzwi. Etap poznawania, tak dobrze znany z dzieciństwa pojawia się w mało oczekiwanym momencie i przenosi nas do dawnych lat, uczuć, wrażeń, przemyśleń.

Kolejne kroki odkrywają przed nami wcześniej nieznane tereny. Jak na grach komputerowych, gdzie możemy zobaczyć tylko najbliższe siebie otoczenie, by wędrując poznać pełną mapę, by lepiej orientować się w terenie, poznać wszelkie przeszkody, a przede wszystkim znaleźć to najbezpieczniejsze, najbardziej przyjazne.

Gdy kolejne niewiadome nikną i przewodnik zapełnia się ważnymi punktami. Gdy z pozoru obce staje się naszym otoczeniem i dobrym znajomym. Gdy nie ma już tajemnic i zostaje jedynie magia - tak na szczęście magia została - gdy wszystko jest jasne pozostaje kwestia naszego miejsca. Znalezienie go opuszcza ostatnią zasłonę, odsłaniając - dom.

22 lipca 2011

Dream#9

Jest ciemno, taksówka właśnie dojeżdża na miejsce i zatrzymuje się.

- Pięć dolarów - łamaną angielszczyzną oznajmia taksiarz.

Wkładam rękę do kieszeni, jednej, drugiej - w tej znalazłem telefon właśnie dostałem wiadomość Szukasz mnie jeszcze? nie znam numeru, brak podpisu. Nie potrzebuję takich danych. Dobrze wiem kto to. Tyle czasu poświęciłem na poszukiwanie. Wiele osób zaangażowałem w to przedsięwzięcie. Nic z tego nie wyszło. I mimo, iż wszystkie znaki na niebie i ziemi kazały się poddać, ja okruszkami nadziei szukałem i szukam nadal. I pomyśleć, że jedno - wydawać by się mogło - zwykłe, przelotne spotkanie, może tak wpłynąć na człowieka. Kilkadziesiąt minut, a później miesiące oczekiwań na ponowne przecięcie się naszych dróg i pełna świadomość, iż może do tego nigdy nie dojść. Gdybym chociaż wiedział jak masz na imię.

Zniecierpliwiony taksówkarz, nerwowo macha ręką. Wyrwał mnie z labiryntu wspomnień. W końcu w trzeciej tylnej kieszeni jeansów znajduję garść drobniaków - siedem dolców, super. Dałem mu wszystko, ten grzecznie podziękował. Zamknąłem drzwi, a pojazd zniknął bez jakiegokolwiek szmeru silnika.

Cisza i ciemność nocy. Nie wiem gdzie się znajduję, czuję się śpiący. Przecieram oczy i w momencie z mroku wyszło słońce. Świetnie. Dopiero teraz sobie uświadamiam gdzie jestem. Dookoła sporo ludzi korzysta z chwili wolnego czasu. Sport, odpoczynek, obiad na trawie. Partyjka szachów starych przyjaciół, popijający piwko młodzi ludzie na ławkach. Wiosna w pełni, radość w powietrzu. Central Park. Jak ja się tu znalazłem.

Zawsze chciałem odwiedzić to miasto. Pomieszkać tu dłuższą chwilę. Poczuć się jego częścią. Teraz tu jestem. Spacer mostem brooklyńskim, Bronx, Manhattan. Wszystkie te budynki, które znam z setek filmów. Czy to właśnie tu mam Cię znaleźć? Cholera, w Nowym Jorku? Chodziłem tyle razy zakamarkami Krakowa, w którym studiujesz, a teraz mam znaleźć cię w tej pieprzonej metropolii? Skoro tak, zwiedzanie miasta musi poczekać.

Ruszam przed siebie, wypełniony pewnością, że to właśnie dzisiaj, właśnie w tym miejscu. Nigdy bym nie pomyślał by wieszać ulotki w tym parku. Mijam chłopaków grających w piłkę. Za słupki bramek służą im plecaki. Uśmiecham się. Jeden przypadkiem uderza tak futbolówkę, że ta ląduje tuż pod moimi stopami. Podbijam ją kilka razy, by wreszcie oddać tą wspaniałą zabawkę młodym. Gestem ręki zapraszają mnie do gry. Z chęcią bym się przyłączył, muszę jednak iść dalej, ty gdzieś tu jesteś.

Nie uwierzysz jaki jestem szczęśliwy, że wreszcie. Sam nie mogę w to uwierzyć. Po prawej stronie, pod drzewem nastolatek, fachowo skręca jointa. Przyjaciele - jeden chłopak ,trzy dziewczyny - cierpliwie czekają. Po chwili go odpalają i słodki zapach wypełnia mi nozdrza. Cudownie pachnie. Z ręki do ręki, z ust do ust. Zauważyli mnie. Dziewczyna trzymająca skręta skierowała go w moją stronę. Z przyjemnością sztachnąłbym się raz, czy dwa. Nie tym razem. Cel jest inny dzisiaj.

Zapach palonego zioła jeszcze na dobre mnie nie opuścił, gdy nagle aromat świeżo parzonej kawy, prawie mnie zaczarował. Wystarczył jeden wdech bym poczuł jej moc. Kawiarnia pod gołym niebem i filiżanka ulubionej czarnej. Właśnie tego mi potrzeba w tym momencie. Usiąść przy stoliku, w cieniu by promienie słońca zbytnio nie przeszkadzały. Niestety. Na to też nie mam czasu.

Chyba jestem blisko, serce bije coraz mocniej. Słyszę muzykę. Znam ten kawałek, idę za dźwiękiem. Z każdym krokiem jest wyraźniejszy. No tak. to God, ktoś świetnie naśladuje autora utworu. Po następnych kilku metrach, dochodzi do mnie jak bardzo się myliłem. To nie, zwykły uliczny grajek. Ale sam Lennon we własnej osobie. No raczej jego duch. Siedzi przy białym fortepianie i wymienia po kolei w co nie wierzy. I don't believe in magic... Niewiarygodne, będę mógł mu podziękować za muzykę, która znaczy dla mnie tyle samo co każdy oddech. I don't believe in Kennedy... To dzięki niemu i reszcie z zespołu tak często mogłem liczyć na dobre słowo. Jak się poszczęści to zadam mu jakieś pytanie. I ten utwór tak bardzo go lubię, mimo, że zawsze smutno mi się robi, szczególnie wtedy, gdy mówi, że nie wierzy w Beatles'ów. Ten moment właśnie się zbliża...

Ciepłe dłonie zakrywają mi oczy, ciarki przechodzą mi po całym ciele. I wszystko przestaje mieć znaczenie. Otaczający mnie świat znika za twymi palcami. Grający w piłkę chłopaki przestają mieć znaczenie. Zapach świeżej marihuany nie liczy się, nie wspominając o kawie. Nawet zjawa idola jest nieistotna. Twój kojący głos zagłusza słowa piosenki: "Tęskniłeś za mną?". Nie muszę odpowiadać, dobrze wiesz. Pięknie pachniesz truskawkami i wanilią. Szukałem cię, a to ty odnalazłaś mnie. Odkrywasz dłonie, otwieram oczy...

The dream is over.

01 marca 2011

Fikcyjnie

"BOHATER"


Noc już weszła w zaawansowane stadium.Wyłączył komputer, z kieszeni wyciągnął paczkę Lucky Strik’ów. Zostały dwa ostatnie, nie mógł uwierzyć, że w zaledwie kilka godzin wypalił prawie wszystkie papierosy. Wziął i odpalił jednego. Rozpierała go duma. W końcu zrobił coś co miało sens, a przynajmniej powoli go nabierało. Długo zabierał się za napisanie czegoś. Nie potrafił jednak pokonać tej granicy między początkiem, a końcem opowieści. No dobra mógł napisać krótkie opowiadanie ale tak każdy potrafi i nie prowadzi to do niczego. Książka, to jest coś. I zawsze, gdy wiedział jak ma się zacząć i co będzie na końcu, wtedy zaczynały się schody. Próbował w myślach ustawiać zdarzenia, które następując po sobie doprowadzą do finału. Nie miał zbyt wiele pomysłów i projekty upadały, nim jeszcze pierwsze słowo pojawiło się na kartce. Tym razem przełamał się i kilka miesięcy wcześniej postawił nie myśleć, co będzie gdy zacznie, po prostu będzie pisał.

Stworzył bohatera, który miał przebrnąć przez masę kłopotów zarówno w świecie fizycznym jak i metafizycznym. Zjawy, latające przedmioty, gadające zwierzęta. Nie mogły go też ominąć kłopoty sercowe i starania o względy tej jedynej. Co to by były za losy bez miłości. A głównym wątkiem miały być, poszukiwania seryjnego mordercy grasującego od dwóch stuleci. Bohater - którego nazwał James McAroy - balansował między cienką granicą życia i śmierci, by uwolnić się od nawiedzających go duchów ofiar tegoż zabójcy.

Otworzył piwo, by papieros lepiej smakował. Był dumny z historii, którą tworzył. Przede wszystkim z głównego bohatera, powołanego przez niego do życia. Zaczął pisać gdy miał pomysł na dwie, góra trzy strony. W tym momencie została mu jedynie końcówka. To dzięki stworzonej przez siebie postaci zaszedł tak daleko, to on ciągnął opowieść. Właściwie pisząc nigdy nie wiedział co zaraz nastąpi. James McAroy był jego przewodnikiem. Powoli stawał się osobą z krwi i kości. To on stał się motorem napędowym opowieści.

Sean - bo tak miał autor na imię - zawsze po wyłączeniu komputera zastanawiał się co teraz robi James. Był pewien, że żyje w świecie między słowami swej własnej opowieści. Często włączał komputer ponownie i starał się go podglądać.Zwykle kończyło się na tym, że powstawało kilka, kilkanaście nowych stron. Na dzisiaj jednak już dosyć. Miał tylko nadzieje, iż jego bohater nie wpadnie w jakieś tarapaty, bo miał do tego talent. Niejednokrotnie starał się z nim rozmawiać, zostawiać mu wiadomości napisane sprayem na ścianie, którą mijał każdego dnia idąc na przystanek. Czasami wrzucał mu kartkę, list do skrzynki. James tego nie zauważał, a Sean był zawiedziony, iż żadna próba interakcji nie daje efektu.

Dopił piwo, zgasił papierosa i zaczął zbierać się do spania. Poczuł jednak głód więc zrobił sobie kanapki, do tego zimna cola i kolacja gotowa. To było jego ulubione jedzenie, szybko i konkretnie, James też tak miał.
Gdy skończył pomył po sobie naczynia. Przygotował łóżko, a później wskoczył do wanny by się o orzeźwić. Potem szybko do spania. Jeszcze przed snem dostrzegł podobieństwa w zachowaniu jego i James’a. Uśmiechnął się i po chwili zasnął.

Następnego dnia po śniadaniu wyszedł na spacer by przemyśleć zakończenie. Miał już niby, od samego początku pomysł na koniec tej historii. Z czasem pojawiania się kolejnych postaci, po kolejnych przygodach James’a, finał jaki przygotował zaczynając pisać, stracił sens. Do tego był mniej przebojowy niż losy jego bohatera. Musiało się skończyć tak by czytelnicy po przeczytaniu ostatnich słów siedzieli z otwartymi ustami, jeszcze przez chwilę. Nie mógł wymyślić co to miało by być. Tego dnia wpadł na coś. Skoro nie potrafi doprowadzić do takiej reakcji, to może chociaż zszokować odbiorców. Był pewien, że istnieje tylko jedno wyjście: W ostatnich zdaniach opowieści James McAroy zginie. Będzie to śmierć tragiczna w obronie ukochanej. Sean czuł dumę po raz kolejny w ostatnim czasie. Zdał sobie sprawę, że cały czas wszystko do tego zmierzało i, że właśnie wpadł na ostatni element układanki.

Mógł teraz spokojnie wrócić do domu i pisać dalej. Jeszcze tylko zakupy. Idąc tak zapomniał o wszystkim, w pewnym momencie po drugiej stronie ulicy zobaczył wielki, jaskrawy, zielono-pomarańczowy napis: UWAŻAJ! Stanął jak wryty, a na twarzy poczuł wiatr wytworzony przez pędzącą ciężarówkę. Jeszcze chwilę po jej zniknięciu nie mógł dojść do siebie. Kiedy odzyskał świadomość na murze w miejscu, w którym wcześniej był napis, zobaczył rysunek przedstawiający jakieś dziecko z ołówkiem i tylko kolory zgadzały się z tym co było tam - czego był pewien - wcześniej.

Szybko zapomniał o zdarzeniu i wrócił do domu. Otworzył nową paczkę Lucky Strik'ów. Nie było tam - jak to zwykle jest - dwudziestu papierosów. Jednego brakowało. Nic z tym nie mógł zrobić, więc nie przejmował się tym. Tradycyjnie do dymiącego truciciela, zimne piwko. Włączył komputer, wyszukał plik i już był gotowy. Przeglądnął jeszcze ostatni rozdział, po czym zaczął pisać. Zatracił się w tym, a palce same tworzyły zdania. Napisanie zakończenia zajęło mu nieco ponad trzy godziny. W tym czasie ani na chwilę nie wstał od klawiatury. Pisząc "KONIEC" poczuł dumę, postanowił przeczytać to co napisał, by ewentualnie poprawić błędy. Gdy zobaczył, że na ekranie zamiast wielu zapisanych stron, jest tylko krótka notka, nie mógł uwierzyć. Zaskoczenie się pogłębiło gdy przeczytał co napisał:

Jesteś wytworem mojej wyobraźni Sean! Jeżeli James McAroy zginie, umrzesz i Ty! UWAŻAJ!

Siedział przez dłuższy czas w bezruchu. Początkowo nie mógł uwierzyć. Z każdą minutą nabierało to jednak sensu. Często mu się zdarzało, iż nie miał wpływu na swoje życie, nie zawsze. Poczuł ulgę i zadowolenie. Jeżeli będzie trzymał zasad wyznaczonych przez autora, będzie żył wiecznie. Razem staną się nieśmiertelni.Przez tyle czasu chciał się komunikować ze swym bohaterem i to mu się nie udało. Teraz to autor kontaktuje się z nim, odpowiadał mu taki układ. Nie może zabić James’a, wymyśli dla niego inne zakończenie i jak długo będzie żył, tak długo on - Sean - będzie istnieć.

I tak też się stało. Powieści z Sean’em pisarzem w roli głównej odniosły sukces i każdego roku pojawiała się nowa część. Powstała nawet jedna ekranizacja, której kontynuacja została zapowiedziana na rok następny.

Pamiętajcie bohaterowie stworzeni przez nas też żyją. To my dajemy im życie. To, że biorą udział w fikcyjnych wydarzeniach, nie znaczy, iż nie mają woli by być. I tylko dzięki nim historie mają dalszy ciąg. Wypełniają strony magią. To ich losy trzymają w napięciu, a czasami doprowadzają ludzi do łez. Doceńmy ich i traktujmy tak jakbyśmy siebie traktowali. Bo jeśli ich nie będzie, to i my nie będziemy wiele znaczyć. Bo czym jest autor bez bohatera.
Z wyrazami szacunku:

James McAroy