16 grudnia 2008

Eksperymentalnie

"PTAK"

Część I


- Zawsze chciałem latać – pomyślał – być wolnym na ile to możliwe. Jak ptak. Bez ograniczeń, bez nakazów, tylko lecieć. Uciec, wznieś się w powietrze i zniknąć z oczu wszystkim. Teraz mogę spełnić swoje największe marzenie. Co prawda lot będzie trwał niezwykle krótko i zamiast się wznosić, zanurzę się w oceanie przestrzeni, a gdy dotknę dna zniknę. Ale przez chwilę będę wolny. A potem? A potem i tak już nic nie będzie.

Stał na krawędzi najwyższego budynku w okolicy. Ostatnie przemyślenia, rachunek sumienia…

Dzień zaczął się normalnie. Wstał, kawa, śniadanie, praca. Był księgowym, robił co musiał ale nie robił tego co chciał. Dzisiaj wracając do domu. Zatrzymał się. Wokół rój ludzi dopadał go ze wszystkich stron. Koniec dnia pracy. Każdy gdzieś pędzi. Tłumy anonimowych ludzi bez twarzy. Szaro-czarne kolumny niewidocznych.
Ściągnął krawat.- Kurwa – zaklął, choć nie miał w zwyczaju – nigdy nie miałem przekonania do krawatów. Po cholerę to mi? Chuj zawieszony u szyi – rzucił go za siebie. - Gdzie ja zmierzam? Dlaczego się tak spieszę. Ja, oni, wy. Po co? Czy ciągłe bieganie z pomieszczenia do pomieszczenia, przemierzanie tych samych ścieżek w tej betonowej dżungli, ma jakiś sens? Cel? Z tego wszystkiego zapomniałem, co chciałem robić gdy byłem szczylem. Jak mogłem dopuścić do tego by stać się bezimiennym, szarym narzędziem w ręku sam nie wiem kogo.
Stał w miejscu już dłuższą chwilę. Mimo, że mijało go stado ludzi nikt o niego nie zawadził, nikt na niego nie spojrzał. Tak bardzo zapatrzeni w nicość. A może on po prostu nie istniał. Zdał sobie sprawę z jednego:

- Żadna znana mi droga nie poprowadzi do szczęścia, do spełnienia.
Spojrzał w górę. Już wiedział. Wspiąć się na najwyższe drzewo w okolicy to, to co musiał zrobić.

...ostatnie przemyślenia, rachunek sumienia, ostatnie łzy przelane za siebie, za nich, za świat.

- Teraz albo nig…

Trzask spadającego szkła.

- Hej! Co pan?

Obejrzał się za siebie. Zobaczył starszego człowieka. Na oko 50 lat ale mógł się mylić, gdyż jegomość był nieogolony i brudny. Szkło, które zakłóciło mu spokój to nic innego ja słoik z ogóreczkami. Żal tych zielonych smakołyków. Przybysz spoglądał na niego ze zdziwieniem, ze strachem. Jego oczy tak zmęczone, tyle już widziały, a jednocześnie mające w sobie tyle miłości, optymizmu. Jego długie lekko zaśnieżone czasem, włosy tańczyły na wietrze.

- Co pan chce zrobić? – odezwał się ponownie - Co pan planuje? Bo chyba nie chciał pan zaczerpnąć świeżego powietrza? – powiedział i leciutko się uśmiechnął.

Skąd on się tu wziął? – pomyślał – i to w takiej chwili, co mam zrobić? Wygląda, że człowiek ma sumienie, nie chcę by miał mnie na nim.

- No niech pan pozwoli na chwileczkę, nic pan nie straci

No dobra, ma rację. Nie spieszy mi się tak bardzo.
Zszedł z gzymsu.

- To, to ja rozumiem, proszę siąść tu koło mnie.

Podszedł powoli i usiadł.

- Witam jestem Joel – powiedział i wyciągnął rękę do niedoszłego skoczka.

Joel – niedawno skończył 46 lat. Bezdomny. Znalazł się w tym miejscu gdyż opiekował się gołębiami, za co dostawał ciepły posiłek. Mógł też spędzać na dachu najwyższego budynku w okolicy tyle czasu ile chciał. Mieszkańcy nie skarżyli się. Wręcz przeciwnie, Joel był lubiany. Często ktoś "wpadał" na górę pogadać.

- Kevin, miło mi – odparł i uścisnął dłoń Joelowi

- Mnie również. To co się stało? Co aż tak bardzo odebrało ci ochotę by być? – zapytał wyciągając paczkę papierosów – zapalisz?

- Nie dziękuję. Nie palę.

- No wiesz przed chwilą byłeś na krawędzi i tylko sekundy dzieliły cię od bycia plamą na chodniku, chciałeś przepaść nie próbując zapalić?

- To nie tak. Sam kiedyś paliłem ale – uśmiechnął się – ale to szkodzi. Daj tego papierosa. Zapalę.

- Proszę bardzo – podał mu i podpalił – Dobrze sobie puścić dymka od czasu do czasu. Poczuć coś innego niż to skażone powietrze. Skażone przez nas samych. Uwielbiam to – powiedział, a wypuszczany dym zdawał się mówić - "i kropka".

- Masz rację Joel. Rzuciłem ponad trzy lata temu ale zawsze tęskniłem za tym cienkim przyjacielem.

- To co aż tak bardzo odebrało ci ochotę by być? – Joel ponowił pytanie

- Hmmm… jeżeli mam powiedzieć paroma słowami to po prostu całe moje życie nie ma sensu – odpowiedział Kevin z lekkim drżeniem w głosie – czuję, że jestem beznadziejny, bezsensowny, nijaki.

- Ach – westchnął Joel, po czym kontynuował – ciężka sprawa. W pewnym stopniu cię rozumiem. Też był czas gdy budziłem i nie widziałem sensu. Po twoim stroju stwierdzam, że pracujesz w biurze – Kevin skinął głową – ja też codziennie wypijałem kawę i szedłem do tych plastikowo-szklanych puszek. Oddawałem pracy prawie połowę dnia. Bo wiadomo trzeba za coś żyć. Żyć godnie. Rozumiem cię.

- Dokładnie tak właśnie mam. Dzień stracony. Bo po pracy obiad na mieście. W domu nikt na mnie nie czeka. Próbowałem się związać, być z kimś ale praca była na pierwszym miejscu. Mimo, że kiedyś byłem buntownikiem. Kiedyś myślałem, że kromka chleba, szklanka wody to wszystko czego potrzebuję. Szczęście miało być na wyciągnięcie ręki. Zawsze miałem opcje awaryjną. Pójść w świat. Tak bez niczego, po prostu wyjść z domu i iść przed siebie. Tylko brnąć przez świat. Ale samemu? Nie wiem czy to prowadzi do szczęścia.

- Wiem co czujesz Kev. Mogę tak do ciebie mówić?

- Pewnie.

- To miło, ty możesz mi mówić Jo – uśmiechnął się - Wiem co czujesz Kev. I rozwiązanie, które wybrałeś wydaje się najlepsze. Wiem – ciągnął Joel, a jego oczy zdawały się być gdzieś indziej – ten ból, smutek, samotność. Ciężko to znieść. Jak już mówiłem, też przeżyłem coś podobnego. Uczucie, którego się nie da opisać…

- Dokładnie – przerwał mu Kevin - nawet starałem się coś zagaić do znajomych gdy w piątkowy wieczór znaleźli chwilę na piwo. Ale nic nie rozumieli. Mówili: "To może jakiś psycholog ci pomoże?" albo "Znajdź sobie kobietę, dupy ci trzeba". Potakiwałem, śmiałem się i piliśmy dalej. Nie zmieniło to jednak nic. Każdy kolejny dzień to przeżywanie mojej śmierci – skończył. Po jego policzku spłynęła łza.

- Rozumiem. To smutne. Większość ludzi wstydzi się czuć, przez co często nie rozumieją innych . Czasem starają się nam pomóc, tylko nie wiedzą jak. Nie winie ich za to. – oczy Joela dalej przemierzały przeszłość – Wiesz? Kiedyś miałem żonę. Piękna, inteligentna kobieta. Kochałem z całego serca. Nie widziałem świata poza nią. Ona zawsze chciała więcej, więc brałem nadgodziny, harowałem by ją uszczęśliwić. W tym wszystkim zapomniałem o swoim szczęściu. Nie wymagałem od niej nic, chciałem by była. Pewnego dnia powiedziała, że mnie nie kocha. Od jakiegoś czasu spotykała z kimś. Natknąłem się kiedyś na nich. To młody przystojny mężczyzna. Nie dziwne, że mnie opuściła.

- Przykro mi Jo – pocieszał Kevin uderzając lekko ręką w ramie Joela.

- Niech ci nie będzie, to nie twoja wina, ty masz swoje problemy. – jego oczy powoli wracały do "tu i teraz" – Po tym jak zostałem sam wpadłem w wir pracy i w końcu miałem tak jak ty. Codzienną śmierć.

- To jak się stało, że jesteś kim jesteś? Że jesteś gdzie jesteś?

- Ty miałeś opcję awaryjną, ja też. Porzucić wszystko i żyć jak najprościej się da. Zwolniłem się z pracy, zebrałem wszystkie oszczędności, sprzedałem mieszkanie i zacząłem żyć. Wyszedłem na świat. Do dziś pamiętam to uczucie. Piękna chwila. W końcu czułem się wolny. Całkowicie wolny.

- A co zrobiłeś z kasą?

- Spotkałem wielu bezdomnych jak ja. Różnica między mną, a nimi była taka, że ja to zrobiłem z wyboru, a oni musieli. Ich życie potoczyło się jak się potoczyło. Zupełnie bez powodu, nie z ich winy. Postanowiłem im pomóc. Do dziś ich spotykam. Zawsze mogę przenocować gdy pada deszcz, gdy zimno. Czasami ktoś przyjdzie z kanapkami. Posiedzimy, pogadamy, wypalimy paczkę fajek. Jest fajnie.

- Jestem pod wrażeniem Jo – powiedział, a w jego oczach dało się wyczytać zdumienie, lekki szok, szacunek – możesz być z siebie dumny.

- Jestem – powiedział Joel i leciutko się zaczerwienił – I jestem szczęśliwy, wolny.


Joel wyciągnął papierosy. Poczęstował nowo poznanego przyjaciela. Odpalili. I tak siedzieli przez moment w ciszy. Delektując się chwilą. Chyba oboje poczuli pewnego rodzaju spokój.
Ale problem jeszcze nie został rozwiązany, to takie smutne widzieć, że ktoś ma dosyć życia, że jedynym rozwiązaniem jakie widzi jest zakończenie drogi. Jo nie mógł tego tak zostawić.
Postaram się coś zrobić – pomyślał.

- Pewnie ochota na bycie nie wróciła, co Kev?

- No nie wróciła ale dzięki ci Jo, bo dawno nie rozmawiałem z kimś kto by mnie rozumiał. Dzięki.

- Nie dziękuj – stanowczo powiedział – jeszcze nie teraz! Mam do ciebie prośbę…

- Jaką ty możesz mieć prośbę do mnie? – spytał zdziwiony

- Skoczyć możesz dziś, jutro, pojutrze. To nie ucieknie. Zwolnij się z pracy. Zbierz oszczędności i korzystaj z życia. Twój garnitur wygląda na dość elegancki więc na oko stwierdzam, że pieniędzy starczy ci na miesiąc. Przecież nie musisz szaleć jak młodzian. Daj sobie szanse. Daj szanse życiu. Spotkamy się w tym samym miejscu dokładnie za miesiąc. Możesz tak zrobić?

- Nie wiem czy to ma jakiś sens. No ale masz rację, należy mi się trochę relaksu przed odejściem na zawsze. Ale wiesz Jo, że za miesiąc raczej skocze? Czy chcesz się w to mieszać?

- Jeżeli tak będzie, że nie będziesz miał nadziei, a lot ku nieznanej rzeczywistości to jedyna droga dla ciebie to sam mogę cie pchnąć. Zawsze to będzie miesiąc, w którym zdołałem utrzymać kogoś przy życiu.

- Niech więc tak będzie mój przyjacielu. Spotkamy się za miesiąc – odparł Kevin, spojrzał na zegarek i dodał – to w takim razie lecę odebrać pranie. Do zobaczenia – zakończył i podał rękę Joelowi.

- Do zobaczenia!


Rozeszli się. Kevin pobiegł odebrać pranie, miał na to 10 minut. Joel poszedł „w miasto” pomyśleć, pogadać. Może i dziś uda mu się kogoś rozśmieszyć. Słońce powoli zachodziło za linią horyzontu. Ostatnie pomarańczowo-czerwone promienie dotykały ziemi i rozświetlały niebo. Dzień się kończy, życie uratowane, przynajmniej na miesiąc. Miesiąc wschodów i zachodów. Miesiąc nadziei. Miesiąc życia!


Część II

Kolejny słoneczny dzień tej wiosny. Zapach budzącej się do życia natury. Uśmiechnięte młodzieńcze twarze wyróżniające się wśród tłumu kamiennych posągów bez wyrazu. W niejednym sercu wyrośnie kwiat miłości. Nadzieja budzi się do życia. I dopiero późnym październikiem świat na nowo ogarnie szarość. Wieczna wojna między dobrem i złem. Teraz czas dobra, jasności i miłości. Kolejna bitwa wygrana. Do czasu.
I między tym wszystkim on. Ni radosny ni smutny. Zamyślony. Już nie szary. Jego garnitur zastępuje teraz bluza z kapturem, jeansy i sportowe buty. Miesiąc minął. Kiedyś jeden miesiąc znaczył dla niego nic. Każdy taki sam. I tylko pory roku i kolejne siwe włosy wskazywały na to, że mija czas.

Tym razem było inaczej. To przecież mógł być ostatni miesiąc jego życia. Ostatnie chwile. Chciał je spędzić jak najlepiej. A gdy przyjdzie koniec świata niczego nie będzie żałował. Zmierza spokojnym krokiem na spotkanie z jego jedynym przyjacielem. Człowiekiem, którego widział tylko raz przez parę godzin. Ale ten ktoś rozumiał go.
Wszedł na dach wejściem przeciwpożarowym. Joel już tam był. Siedział w tym samym miejscu co miesiąc wcześniej . Jadł kanapkę. Gdy tylko ujrzał przybysza wstał i rozłożył ramiona:

- Witam przyjacielu – przywitał radosnym głosem – miło cię widzieć w tak kolorowych,luźnych łachach – zaczął się śmiać.

- Cześć Jo, ciebie też miło widzieć.

Przywitali się. Chwile się sobie przyglądali. Usiedli.
Joel dokończył kanapkę, popił oranżadą.

- No, a po jedzeniu czas na deser – uśmiechnął się do Kevina i wyciągnął paczkę papierosów, poczęstował kumpla – ach… jak przyjemnie, pierwszy sztach, pierwszy smak nadziei. Uwielbiam to. Zapalmy w milczeniu.

Słońce ogrzewało im twarze, wiatr czesał włosy. Piękne, błękitne niebo. Parę śnieżnobiałych chmur leniwie posuwało się na zachód. Zresztą oni sami stali się małymi fabrykami chmur, gdy po każdym zaciągnięciu z ich ust wyłaniała się niezwykle ulotny obłok, który się roztapiał zaraz nad ich głowami. Dla wielu to byłaby tak mało znacząca chwila. Tak beznadziejna. Bezsensowna. Oni jednak mieli swój skrawek nieba. Piękno natury, kojący smak papierosa, przemyślenia.
Ostatni „mach” i pet poleciał z dachu.

- Kevin mój przyjacielu, minął miesiąc. Czas przeleciał niezwykle szybko, a w moim życiu się wiele wydarzyło. Nie będę jednak mówił o sobie. Powiedz mi jak się masz? Czy jutro rozpoczniesz nowy dzień? Czy może dzisiaj skończysz raz na zawsze? Opowiadaj!

- Nie będę mówił długo by nie marnować twojego czasu. Zrobiłem tak jak mówiłeś. Zwolniłem się z pracy i zebrałem wszystkie oszczędności. Pierwszą noc spędziłem na rozmyślaniu jak spędzić ten miesiąc. Nieprzespana noc przyniosła efekt. Postanowiłem pojechać na południe, gdzie słońce o tej porze roku grzeje dużo bardziej odczuwalnie. Gdzie plaże są złote, a niebo i morze zlewają się ze sobą w niezwykłym lazurowym kolorze.
Dwa dni po naszym spotkaniu byłem już w tym bajkowym miejscu. Wynająłem mały pokoik w przytulnym hoteliku nieopodal plaży. Tam spędziłem ostatni miesiąc.
Budziłem się przed wschodem, szedłem na plaże, odpalałem papierosa i rozkoszowałem się narodzinami każdego dnia. Każdy wschód był inny. Niesamowicie piękny. Zachody też spędzałem na plaży. Często całą noc siedziałem na ciepłym piasku wsłuchując się w gładko rozbijające się o brzeg fale. Czasami zasypiałem i budziłem się z pierwszymi promieniami słońca. Piękne chwile i dla tych chwil warto było dać sobie miesiąc szansy.
Ale nie tylko dla tych chwil. Bo widzisz Joel miałem okazję się zakochać. Pierwszy raz w życiu kochałem. Pierwszy raz w życiu czułem się potrzebny. Spędzaliśmy razem całe dnie. Jednak ona zawsze musiała wracać na noc. Prawie zawsze. Nocami pracowała w domu spokojnej starości. Prócz naprawdę paru nocy nie miałem okazji tulić jej ciepłego ciała przed snem. Ale te nieliczne chwile gdy miała wolny „dzień” to magiczne chwile. Plaża wschód, ciepło jej ciała i przeszywające spojrzenia. Piękne, powiadam ci przyjacielu! Cudowne, boskie.
Radość nie trwała długo. Prawie trzy tygodnie. Może jej się znudziłem. Może nie mogła znieść myśli, że nie mam żadnej opcji na przyszłość, że mogę do końca życia spać na plaży. Nie wiem. Pewnego dnia nie przyszła na spotkanie. Nie było jej w ośrodku. Nie odbierała telefonów. Parę dni temu się odezwała. Napisała, że wyjechała spełniać swoje marzenia. Przeprosiła, że tak bez słowa. I podziękowała za wspólne chwile, że to była miła przygoda i życzy mi szczęścia.
Powiem tak, cytując Salamana Rushidea*:

"Była taka chwila, kiedyś, w przeszłości, której niebawem pozbędę się z pamięci, chwila, w której myślałem, że ona mnie pragnie. Świadomość tego, że się myliłem nie umniejsza bynajmniej cudowności tej chwili. Jestem jej za to wdzięczny. Początki są zawsze lepsze od końców. Wówczas wszystko było możliwe. Teraz – nic."

Przez miesiąc poznałem piękno świata. Miłość mnie odnalazła, później zostawiając na pastwę losu. Poznałem wielu fajnych ludzi. Młodych, starych. Bawiłem się. Cieszyłem się każdą chwilą. Nieraz siadając nad brzegiem morza myślałem co dalej. Czy jest jakieś dalej. W miesiącu, który właśnie się kończy doświadczyłem więcej niż przez całe życie. I wiesz co? Jestem szczęśliwy. Wiem, że szczęście trwa chwilę i chcę umrzeć szczęśliwy. To był ostatni miesiąc mojego życia. Dziękuję ci Jo. Znacznie przyczyniłeś się do szczęścia ale nic więcej nie możesz zrobić. Miło cię było poznać. A teraz proszę cię odejdź, chcę zostać sam.

- Nie będę ci przeszkadzał przyjacielu tak jak obiecałem – odpowiedział zawiedziony Joel – przemyśl to jeszcze, bo to co przeżyłeś to tylko kawałek szczęścia. Czasami cierpliwość popłaca. Przemyśl to. Nic więcej. Tylko oto cię proszę Kev. Żegnaj!

- Żegnaj dobry człowieku – powiedział zmierzając ku krawędzi dachu – przemyślę to, obiecuję.

Nie wiem czy skoczył czy nie.
Opuszczając ten budynek szedłem przed siebie. Już od paru tygodni myślałem o opuszczeniu tego miasta. Trzymało mnie tylko opisane spotkanie. Tak jak Kevin uwielbiam morze, plaże, słońce. Piękno jakie daje nam natura. Czego więcej chcieć? Urodziliśmy się wolni. To ludzie nas zapinają w kajdany. Zamykają nam drogę mówiąc, że nie prowadzi do niczego, a jedyna słuszna droga to ich droga. To my sami zamykamy się w więzieniu codzienności.
Nie wiem czy Kev został na tym świecie. Czy wiosna, która była wyjątkowo piękna tamtego roku rozpaliła w nim nadzieję. Wierzę, że tak. Wierzę. Chciał być wolny jak ptak. Mógł żyć dalej, uwolnić się z klatki i frunąć przed siebie. Żyć z dnia na dzień. Odróżniać dni od siebie, nie jak kiedyś. Nauczył się tego, przez miesiąc i może stojąc na krawędzi swojego życia zrozumiał, że warto. Mógł też zrobić krok do przodu i przez parę sekund być wolnym jak ptak. Spełnił swoje marzenie to pewne. Tylko nie wiem, którą drogę wybrał.

KONIEC



* cytat z ksiązki: "Grimus" Salaman Rushdie

2 komentarze:

djspooky pisze...

Niezły kawałek tekstu ! :)
Jestem nieco do tyłu z czytaniem ,
więc moje komentarze będą nie na czasie.
Kilka razy poruszałem z Sebem ten temat...
Wszyscy wiemy ,że dróg i sposobów na spacerowanie nimi jest wiele.
Pewnie tyle, ilu ludzi na tym świecie,
więc po co ktoś ocenia naszą?
To już chyba jego problem skoro uważa,
że słuszna jest tylko jedna droga i to właśnie on nią podąża.

Może po prostu coś mu nie wyszło, ale nie chce się do tego przyznać.Nie może złapać tchu, brakuje mu powietrza i poczucia wolności. Tego ważnego momentu, gdy w całkowitym bezruchu wiesz, że znajdujesz się dokładnie tam, gdzie chcesz być...

See ya :)

Jaro Janisz pisze...

Dzięki za tak obszerny komentarz :) No i oczywiście dzięki za poświęcony czas, miłego czytania.

"(...)momentu, gdy w całkowitym bezruchu wiesz, że znajdujesz się dokładnie tam, gdzie chcesz być..."

Święte i piękne słowa!

Do zoba ;)