31 grudnia 2008

Sylwestrowo(?)

Sylwester kiedyś lata świetlne temu. Spędzaliśmy go całą rodziną słuchając kaset The Beatles oraz takich hitów jak "Zakazany owoc". Kojarzę, że w TV zawsze leciała któraś z części Indiany Jonesa. Często w naszym pięknym miasteczku mieliśmy "egipskie ciemności", szaleństwo, taki sylwestrowy psikus. Indy niedokończony, a nowy rok witany na chybił-trafił. Ale klimat był. Szklanki napełnialiśmy gazowanym napojem o nazwie "Go-Go", toast i do spania. I mimo, że nic się nie działo, to fajnie było. Dotrwać do północy, to było przeżycie. Zobaczyć ten inny świat po zmroku. Szok...

Później sylwester to okazja do w miarę legalnego napicia się. Wyjść z kumplami, gdziekolwiek, nie ważne czy to garaż, czy to nawet stanie na mrozie. Nieważne. Ważne by napełnić się rozgrzewającą Vódeczką, by oderwać się od ziemi i polatać. Latanie często kończyło się bolesnym lądowaniem ale warto było. Godziny rozmów, kartony fajek i beczki vódki. Nastoletnie czasy buntu. Czasy gdy niewinność zmierzała w otchłań by przepaść na zawsze. A po każdym sylwestrze odliczanie dni do kolejnego...

Teraz dzień zwany sylwestrem, to taki zwykły dzień. Nawet gorszy od zwykłego. Taki dzień bez duszy. Wypada się spotkać i spędzić go z najbliższymi. Teraz też napełnimy czary alkoholem, przytłumimy potrzeby i z nadzieją na lepsze jutro będziemy się śmiać. I mimo, że taki zwykły, że taki nijaki to miło, że możemy się spotkać w przyjaznym gronie. W gronie dobrze życzących nam ludzi zamknąć stary rok i pełni marzeń, nadziei i oczekiwań otworzyć nowy, oby lepszy.

Życzę szczęśliwego 2009 roku by był pomostem do lepszego życia. By to był początek wszystkiego co warto robić, by każdy znalazł swą drogę, by każdy znalazł sposób by cieszyć się kolejnym dniem. A zdrowie niech nas nie opuszcza, więc - NA ZDROWIE!

24 grudnia 2008

Świątecznie

"Świąteczna Niespodziewajka"

...w nocy miał ciężko zasnąć. Wiadomo święta, prezenty i ta magiczna atmosfera. Bał się, że przez to prześpi całe święta, że obudzi się zaraz po. Zasnął...
Mały Alex obudził się tuż po 9 rano. Otworzył oczy, wstał z łóżka, podszedł do okna

- JUUUPI! - wykrzyczał i podskoczył z radości. Świat za szybą pokrywała biała pościel. Śnieg! To będą białe święta tak jak marzył.

Ubrał się czym prędzej i pobiegł do kuchni. W kuchni mama wkładała piernikowego ludzika do piekarnika. Uścisnął ją.

- Alex, kochanie co zjesz na śniadanie? - spytała mama

- hmmm... napiję się tylko kakao - odpowiedział rozpromieniony malec.

Ciepłe kakao to jedyne czego chciał. Do wigilijnego stołu zamierzał usiąść z pustym brzuchem.
Wpatrywał się w okno popijając kakao. Śnieg padał cały czas. Uśmiech nie schodził z twarzy Alexa.

- Pięknie to wygląda - pomyślał i wtedy wyobraził sobie, że śnieg to cukier puder, a świat to wielki pączek. Cukiernik posypuje przez sito świat. Przez ten czas świat będzie wielkim pączkiem z góry posypany cukrem pudrem. A gdy śnieg przestanie padać. Gdy przyjdzie mróz, to cukier puder zamieni się w lukier. Bo przecież mróz to ślizgawki, to szklany, piękny świat. Baśniowe obrazy za oknem, zapach wypiekanego piernikowego ludzika i ta magiczna świąteczna atmosfera wystarczyły by młody chłopak czuł się szczęśliwy.

Czas mijał strasznie szybko, jakby jakiś skrzat kręcił wskazówkami by przyspieszyć wigilijną ucztę. Nim Alex się obejrzał siedział odświętnie ubrany wraz z rodzicami i malutką siostrzyczką przy stole wcinając kolejne danie. W pewnym momencie odezwał się rozpromieniony tata:

- Piękne święta w tym roku, dziękujmy Bogu za to, że jesteśmy tu razem, za ciepło, za posiłek, za śnieg.

Alex już od paru lat zastanawiał się kim jest ten ktoś do którego tylu ludzi się modli. Któremu za wszystko dziękują, proszą o tak wiele. Bóg. Kim on jest?

- Teraz już wiem, Bóg to wielki cukiernik posypujący świat cukrem pudrem. Patrzy na świat - pączka - z góry i dba o niego. Dba by pączek był smaczny, piękny i wyjątkowy - Alex był dumny z siebie, że wreszcie odkrył tajemnice.

Pod koniec wieczerzy spokój rodziny przerwało pukanie do drzwi.
Tata poszedł sprawdzić kogo niesie w ten wigilijny wieczór.
Alex słyszał z oddali dochodzący męski głos.

- ...dzień dobry mam przesyłkę dla pana Alexa...

- To mój syn

- Proszę tu podpisać... o tu i jeszcze tu... dziękuję i życzę Wesołych Świąt.

- Wzajemnie, do widzenia

Tata zamknął drzwi i przyniósł paczkę wielkości pudełka na dziecięce buty i wręczył ją Alexowi. Na wieku było napisane "Otworzyć przed snem"
Skończyli kolacje, czas na prezenty. Wszystko miło, fajnie jednak Alex nie mógł przestać myśleć o dziwnej paczce. Od kogo ona? Co w niej jest?
Mimo, że były święta, postanowił położyć się wcześniej. Otworzył paczkę.. Pod pierwszym wiekiem znajdował się liścik, a pod nim jeszcze jedno wieko. Otworzył list i zaczął czytać:

Drogi mały odkrywco. Z tego co wiem dzień minął Ci bardzo przyjemnie. Wiem, że jesteś szczęśliwy. To piękne uczucie. Miłość połączona z radością i niekończącą się zabawą. Jesteś młodym człowiekiem, jeszcze tyle przed Tobą. Pewnego dnia zderzysz się z dorosłością. Zazwyczaj to zderzenie przynosi ból. Ale nie bój się. Nie piszę do Ciebie by Cię przestraszyć. Piszę by Ci pomóc. Bo wiesz Alex jesteś teraz szczęśliwy. Mało kto może powiedzieć "jestem szczęśliwy". Ty skosztowałeś tego. Magia świąt rozpaliła w Tobie ogień. Ten ogień może przygasnąć. Jednak nigdy nie zgaśnie całkiem. Kiedyś będziesz tak zalatany, zajęty, że zapomnisz o nim. Dlatego właśnie piszę. Czytaj ten list w każde święta i wtedy kiedy będziesz smutny. Wspomnienie tych świąt dołoży drewna do ogniska. Ogień szczęścia da nadzieje, sprawi, że znajdziesz rozwiązanie. Śpij spokojnie, nigdy nie będziesz sam. Anioły czuwają nad Twoim snem.

Wesołych Świąt,
Wielki Cukiernik


Skończył czytać. Jeszcze nie do końca rozumiał treść listu. Zadowolony był, że w dzień kiedy odkrył tajemnicę Boga - Cukiernika, ten napisał do niego.

- Będę czytał ten list w każde święta, w każde urodziny i wtedy gdy będę smutny, a w kościele będę dziękował ci, że tak się opiekujesz światem - wielkim pięknym pączkiem - powiedział i otworzył drugie wieko, a tam...
Dwa pączki, jeszcze ciepłe. Jeden z lukrem, drugi z cukrem pudrem.

KONIEC


Dla Sebastiana, Sabiny, Agnieszki, Ani, Mańka, Lola i Rumskiego, czyli dla Świątecznych Skrzatów - Wesołych i Spokojnych Świąt

Jaro

22 grudnia 2008

Krótko o wierze

Czy wierzysz? W co wierzysz?
A czy to ma w ogóle jakieś znaczenie w co wierzę i czy w ogóle?
Bo rozmowa o wierze to nieodłączny element naszego bytowania. Ile kłótni między przyjaciółmi spowodowała kwestia wiary. Chyba nie ma drugiego takiego tematu, który powodował by tyle spięć. Dlaczego? Ponieważ żadna ze stron nie poda dobitnych argumentów potwierdzających ich rację. Z jednej strony musimy uwierzyć w nicość, z drugiej w wieczność. Ciężko pojąć, że coś zawsze było i zawsze będzie. Ciężko pojąć, że kiedyś było nic, i kiedyś będzie nic. Sam wybierz stronę.

Czy warto zatem rozmawiać o wierze?
Każda dobra rozmowa do czegoś prowadzi. Po każdej rozmowie jesteśmy bogatsi o pewne informacje, o pewne nowe fakty, czy też okoliczności. Mamy co analizować. Konstruktywna rozmowa zawsze będzie ważną częścią naszego życia. Dlatego warto rozmawiać. Nie próbuj nikogo przekonać. To nie oto chodzi. Przedstaw swój punkt widzenia, nie tylko ty nie wiesz co jest słuszne. Nie jest błędem wątpić, błędem jest być pewnym - to czyni cię pysznym. Nie jest błędem pytać, błędem jest myśleć, że zna się odpowiedź na każde pytanie.
Kiedyś gdy przyznałeś się, że nie wierzysz wszyscy patrzyli na ciebie jak na zło wcielone. Teraz przyznać się, ze się wierzy prowadzi do śmiechu współobecnych. Taki już człowiek jest, zawsze sobie problemy stwarza tam gdzie problemu nie ma.

A w co wierzysz?
I tu problem zaczyna się poważny. Bo nigdy nie wiesz z kim rozmawiasz. Od tysiącleci wiara jest motorem napędowym wszelkich wojen, nienawiści. To przecież absurdalne. Która religia lepsza? Która prawdziwsza? Śmieszne. Niestety nie dla wszystkich. Niektórzy mogą zabić - jak sami mówią - "w imię wiary", "w imię Boga". Ciężko jest mi zrozumieć dlaczego tak jest. Czy nie możemy się przeprosić wszyscy? To przecież oczywiste, że nie zabijasz bo Najwyższy tego chce. Jak zwykle ktoś tobą manipuluje, a na celu ma tylko jedno - własne dobro. Bo tu chodzi o władzę. Dla mnie to śmieszne, niezrozumiałe, absurdalne. Nie zmienia to jednak faktu, że wierzyć było i jest niebezpieczne.

Ja uważam, że nieważne w co wierzysz. Ważne jakim jesteś człowiekiem, a zabić kogoś nie jest ludzkie. W każdej wojnie giną niewinni, nie wystarczy przecież powiedzieć, że się w tym wszystkim nie bierze udziału. Uczmy się na błędach naszych przodków. Nienawiść to siła destrukcyjna. Tworzyć winniśmy nie niszczyć.
Nie wyciągajmy ręki po coś co materialne. To przeminie, to przestanie nas cieszyć prędzej czy później i wyciągniemy rękę po więcej, po coś innego. Często krzywdząc innych. To niepotrzebne. Zapatrzeni w to co ziemskie zapominamy o tym co boskie, co kosmiczne, co nieznane i niepojęte. O miłości! Możemy skosztować czegoś co nieziemskie zupełnie za darmo. Po to wyciągajmy ręce!

16 grudnia 2008

Eksperymentalnie

"PTAK"

Część I


- Zawsze chciałem latać – pomyślał – być wolnym na ile to możliwe. Jak ptak. Bez ograniczeń, bez nakazów, tylko lecieć. Uciec, wznieś się w powietrze i zniknąć z oczu wszystkim. Teraz mogę spełnić swoje największe marzenie. Co prawda lot będzie trwał niezwykle krótko i zamiast się wznosić, zanurzę się w oceanie przestrzeni, a gdy dotknę dna zniknę. Ale przez chwilę będę wolny. A potem? A potem i tak już nic nie będzie.

Stał na krawędzi najwyższego budynku w okolicy. Ostatnie przemyślenia, rachunek sumienia…

Dzień zaczął się normalnie. Wstał, kawa, śniadanie, praca. Był księgowym, robił co musiał ale nie robił tego co chciał. Dzisiaj wracając do domu. Zatrzymał się. Wokół rój ludzi dopadał go ze wszystkich stron. Koniec dnia pracy. Każdy gdzieś pędzi. Tłumy anonimowych ludzi bez twarzy. Szaro-czarne kolumny niewidocznych.
Ściągnął krawat.- Kurwa – zaklął, choć nie miał w zwyczaju – nigdy nie miałem przekonania do krawatów. Po cholerę to mi? Chuj zawieszony u szyi – rzucił go za siebie. - Gdzie ja zmierzam? Dlaczego się tak spieszę. Ja, oni, wy. Po co? Czy ciągłe bieganie z pomieszczenia do pomieszczenia, przemierzanie tych samych ścieżek w tej betonowej dżungli, ma jakiś sens? Cel? Z tego wszystkiego zapomniałem, co chciałem robić gdy byłem szczylem. Jak mogłem dopuścić do tego by stać się bezimiennym, szarym narzędziem w ręku sam nie wiem kogo.
Stał w miejscu już dłuższą chwilę. Mimo, że mijało go stado ludzi nikt o niego nie zawadził, nikt na niego nie spojrzał. Tak bardzo zapatrzeni w nicość. A może on po prostu nie istniał. Zdał sobie sprawę z jednego:

- Żadna znana mi droga nie poprowadzi do szczęścia, do spełnienia.
Spojrzał w górę. Już wiedział. Wspiąć się na najwyższe drzewo w okolicy to, to co musiał zrobić.

...ostatnie przemyślenia, rachunek sumienia, ostatnie łzy przelane za siebie, za nich, za świat.

- Teraz albo nig…

Trzask spadającego szkła.

- Hej! Co pan?

Obejrzał się za siebie. Zobaczył starszego człowieka. Na oko 50 lat ale mógł się mylić, gdyż jegomość był nieogolony i brudny. Szkło, które zakłóciło mu spokój to nic innego ja słoik z ogóreczkami. Żal tych zielonych smakołyków. Przybysz spoglądał na niego ze zdziwieniem, ze strachem. Jego oczy tak zmęczone, tyle już widziały, a jednocześnie mające w sobie tyle miłości, optymizmu. Jego długie lekko zaśnieżone czasem, włosy tańczyły na wietrze.

- Co pan chce zrobić? – odezwał się ponownie - Co pan planuje? Bo chyba nie chciał pan zaczerpnąć świeżego powietrza? – powiedział i leciutko się uśmiechnął.

Skąd on się tu wziął? – pomyślał – i to w takiej chwili, co mam zrobić? Wygląda, że człowiek ma sumienie, nie chcę by miał mnie na nim.

- No niech pan pozwoli na chwileczkę, nic pan nie straci

No dobra, ma rację. Nie spieszy mi się tak bardzo.
Zszedł z gzymsu.

- To, to ja rozumiem, proszę siąść tu koło mnie.

Podszedł powoli i usiadł.

- Witam jestem Joel – powiedział i wyciągnął rękę do niedoszłego skoczka.

Joel – niedawno skończył 46 lat. Bezdomny. Znalazł się w tym miejscu gdyż opiekował się gołębiami, za co dostawał ciepły posiłek. Mógł też spędzać na dachu najwyższego budynku w okolicy tyle czasu ile chciał. Mieszkańcy nie skarżyli się. Wręcz przeciwnie, Joel był lubiany. Często ktoś "wpadał" na górę pogadać.

- Kevin, miło mi – odparł i uścisnął dłoń Joelowi

- Mnie również. To co się stało? Co aż tak bardzo odebrało ci ochotę by być? – zapytał wyciągając paczkę papierosów – zapalisz?

- Nie dziękuję. Nie palę.

- No wiesz przed chwilą byłeś na krawędzi i tylko sekundy dzieliły cię od bycia plamą na chodniku, chciałeś przepaść nie próbując zapalić?

- To nie tak. Sam kiedyś paliłem ale – uśmiechnął się – ale to szkodzi. Daj tego papierosa. Zapalę.

- Proszę bardzo – podał mu i podpalił – Dobrze sobie puścić dymka od czasu do czasu. Poczuć coś innego niż to skażone powietrze. Skażone przez nas samych. Uwielbiam to – powiedział, a wypuszczany dym zdawał się mówić - "i kropka".

- Masz rację Joel. Rzuciłem ponad trzy lata temu ale zawsze tęskniłem za tym cienkim przyjacielem.

- To co aż tak bardzo odebrało ci ochotę by być? – Joel ponowił pytanie

- Hmmm… jeżeli mam powiedzieć paroma słowami to po prostu całe moje życie nie ma sensu – odpowiedział Kevin z lekkim drżeniem w głosie – czuję, że jestem beznadziejny, bezsensowny, nijaki.

- Ach – westchnął Joel, po czym kontynuował – ciężka sprawa. W pewnym stopniu cię rozumiem. Też był czas gdy budziłem i nie widziałem sensu. Po twoim stroju stwierdzam, że pracujesz w biurze – Kevin skinął głową – ja też codziennie wypijałem kawę i szedłem do tych plastikowo-szklanych puszek. Oddawałem pracy prawie połowę dnia. Bo wiadomo trzeba za coś żyć. Żyć godnie. Rozumiem cię.

- Dokładnie tak właśnie mam. Dzień stracony. Bo po pracy obiad na mieście. W domu nikt na mnie nie czeka. Próbowałem się związać, być z kimś ale praca była na pierwszym miejscu. Mimo, że kiedyś byłem buntownikiem. Kiedyś myślałem, że kromka chleba, szklanka wody to wszystko czego potrzebuję. Szczęście miało być na wyciągnięcie ręki. Zawsze miałem opcje awaryjną. Pójść w świat. Tak bez niczego, po prostu wyjść z domu i iść przed siebie. Tylko brnąć przez świat. Ale samemu? Nie wiem czy to prowadzi do szczęścia.

- Wiem co czujesz Kev. Mogę tak do ciebie mówić?

- Pewnie.

- To miło, ty możesz mi mówić Jo – uśmiechnął się - Wiem co czujesz Kev. I rozwiązanie, które wybrałeś wydaje się najlepsze. Wiem – ciągnął Joel, a jego oczy zdawały się być gdzieś indziej – ten ból, smutek, samotność. Ciężko to znieść. Jak już mówiłem, też przeżyłem coś podobnego. Uczucie, którego się nie da opisać…

- Dokładnie – przerwał mu Kevin - nawet starałem się coś zagaić do znajomych gdy w piątkowy wieczór znaleźli chwilę na piwo. Ale nic nie rozumieli. Mówili: "To może jakiś psycholog ci pomoże?" albo "Znajdź sobie kobietę, dupy ci trzeba". Potakiwałem, śmiałem się i piliśmy dalej. Nie zmieniło to jednak nic. Każdy kolejny dzień to przeżywanie mojej śmierci – skończył. Po jego policzku spłynęła łza.

- Rozumiem. To smutne. Większość ludzi wstydzi się czuć, przez co często nie rozumieją innych . Czasem starają się nam pomóc, tylko nie wiedzą jak. Nie winie ich za to. – oczy Joela dalej przemierzały przeszłość – Wiesz? Kiedyś miałem żonę. Piękna, inteligentna kobieta. Kochałem z całego serca. Nie widziałem świata poza nią. Ona zawsze chciała więcej, więc brałem nadgodziny, harowałem by ją uszczęśliwić. W tym wszystkim zapomniałem o swoim szczęściu. Nie wymagałem od niej nic, chciałem by była. Pewnego dnia powiedziała, że mnie nie kocha. Od jakiegoś czasu spotykała z kimś. Natknąłem się kiedyś na nich. To młody przystojny mężczyzna. Nie dziwne, że mnie opuściła.

- Przykro mi Jo – pocieszał Kevin uderzając lekko ręką w ramie Joela.

- Niech ci nie będzie, to nie twoja wina, ty masz swoje problemy. – jego oczy powoli wracały do "tu i teraz" – Po tym jak zostałem sam wpadłem w wir pracy i w końcu miałem tak jak ty. Codzienną śmierć.

- To jak się stało, że jesteś kim jesteś? Że jesteś gdzie jesteś?

- Ty miałeś opcję awaryjną, ja też. Porzucić wszystko i żyć jak najprościej się da. Zwolniłem się z pracy, zebrałem wszystkie oszczędności, sprzedałem mieszkanie i zacząłem żyć. Wyszedłem na świat. Do dziś pamiętam to uczucie. Piękna chwila. W końcu czułem się wolny. Całkowicie wolny.

- A co zrobiłeś z kasą?

- Spotkałem wielu bezdomnych jak ja. Różnica między mną, a nimi była taka, że ja to zrobiłem z wyboru, a oni musieli. Ich życie potoczyło się jak się potoczyło. Zupełnie bez powodu, nie z ich winy. Postanowiłem im pomóc. Do dziś ich spotykam. Zawsze mogę przenocować gdy pada deszcz, gdy zimno. Czasami ktoś przyjdzie z kanapkami. Posiedzimy, pogadamy, wypalimy paczkę fajek. Jest fajnie.

- Jestem pod wrażeniem Jo – powiedział, a w jego oczach dało się wyczytać zdumienie, lekki szok, szacunek – możesz być z siebie dumny.

- Jestem – powiedział Joel i leciutko się zaczerwienił – I jestem szczęśliwy, wolny.


Joel wyciągnął papierosy. Poczęstował nowo poznanego przyjaciela. Odpalili. I tak siedzieli przez moment w ciszy. Delektując się chwilą. Chyba oboje poczuli pewnego rodzaju spokój.
Ale problem jeszcze nie został rozwiązany, to takie smutne widzieć, że ktoś ma dosyć życia, że jedynym rozwiązaniem jakie widzi jest zakończenie drogi. Jo nie mógł tego tak zostawić.
Postaram się coś zrobić – pomyślał.

- Pewnie ochota na bycie nie wróciła, co Kev?

- No nie wróciła ale dzięki ci Jo, bo dawno nie rozmawiałem z kimś kto by mnie rozumiał. Dzięki.

- Nie dziękuj – stanowczo powiedział – jeszcze nie teraz! Mam do ciebie prośbę…

- Jaką ty możesz mieć prośbę do mnie? – spytał zdziwiony

- Skoczyć możesz dziś, jutro, pojutrze. To nie ucieknie. Zwolnij się z pracy. Zbierz oszczędności i korzystaj z życia. Twój garnitur wygląda na dość elegancki więc na oko stwierdzam, że pieniędzy starczy ci na miesiąc. Przecież nie musisz szaleć jak młodzian. Daj sobie szanse. Daj szanse życiu. Spotkamy się w tym samym miejscu dokładnie za miesiąc. Możesz tak zrobić?

- Nie wiem czy to ma jakiś sens. No ale masz rację, należy mi się trochę relaksu przed odejściem na zawsze. Ale wiesz Jo, że za miesiąc raczej skocze? Czy chcesz się w to mieszać?

- Jeżeli tak będzie, że nie będziesz miał nadziei, a lot ku nieznanej rzeczywistości to jedyna droga dla ciebie to sam mogę cie pchnąć. Zawsze to będzie miesiąc, w którym zdołałem utrzymać kogoś przy życiu.

- Niech więc tak będzie mój przyjacielu. Spotkamy się za miesiąc – odparł Kevin, spojrzał na zegarek i dodał – to w takim razie lecę odebrać pranie. Do zobaczenia – zakończył i podał rękę Joelowi.

- Do zobaczenia!


Rozeszli się. Kevin pobiegł odebrać pranie, miał na to 10 minut. Joel poszedł „w miasto” pomyśleć, pogadać. Może i dziś uda mu się kogoś rozśmieszyć. Słońce powoli zachodziło za linią horyzontu. Ostatnie pomarańczowo-czerwone promienie dotykały ziemi i rozświetlały niebo. Dzień się kończy, życie uratowane, przynajmniej na miesiąc. Miesiąc wschodów i zachodów. Miesiąc nadziei. Miesiąc życia!


Część II

Kolejny słoneczny dzień tej wiosny. Zapach budzącej się do życia natury. Uśmiechnięte młodzieńcze twarze wyróżniające się wśród tłumu kamiennych posągów bez wyrazu. W niejednym sercu wyrośnie kwiat miłości. Nadzieja budzi się do życia. I dopiero późnym październikiem świat na nowo ogarnie szarość. Wieczna wojna między dobrem i złem. Teraz czas dobra, jasności i miłości. Kolejna bitwa wygrana. Do czasu.
I między tym wszystkim on. Ni radosny ni smutny. Zamyślony. Już nie szary. Jego garnitur zastępuje teraz bluza z kapturem, jeansy i sportowe buty. Miesiąc minął. Kiedyś jeden miesiąc znaczył dla niego nic. Każdy taki sam. I tylko pory roku i kolejne siwe włosy wskazywały na to, że mija czas.

Tym razem było inaczej. To przecież mógł być ostatni miesiąc jego życia. Ostatnie chwile. Chciał je spędzić jak najlepiej. A gdy przyjdzie koniec świata niczego nie będzie żałował. Zmierza spokojnym krokiem na spotkanie z jego jedynym przyjacielem. Człowiekiem, którego widział tylko raz przez parę godzin. Ale ten ktoś rozumiał go.
Wszedł na dach wejściem przeciwpożarowym. Joel już tam był. Siedział w tym samym miejscu co miesiąc wcześniej . Jadł kanapkę. Gdy tylko ujrzał przybysza wstał i rozłożył ramiona:

- Witam przyjacielu – przywitał radosnym głosem – miło cię widzieć w tak kolorowych,luźnych łachach – zaczął się śmiać.

- Cześć Jo, ciebie też miło widzieć.

Przywitali się. Chwile się sobie przyglądali. Usiedli.
Joel dokończył kanapkę, popił oranżadą.

- No, a po jedzeniu czas na deser – uśmiechnął się do Kevina i wyciągnął paczkę papierosów, poczęstował kumpla – ach… jak przyjemnie, pierwszy sztach, pierwszy smak nadziei. Uwielbiam to. Zapalmy w milczeniu.

Słońce ogrzewało im twarze, wiatr czesał włosy. Piękne, błękitne niebo. Parę śnieżnobiałych chmur leniwie posuwało się na zachód. Zresztą oni sami stali się małymi fabrykami chmur, gdy po każdym zaciągnięciu z ich ust wyłaniała się niezwykle ulotny obłok, który się roztapiał zaraz nad ich głowami. Dla wielu to byłaby tak mało znacząca chwila. Tak beznadziejna. Bezsensowna. Oni jednak mieli swój skrawek nieba. Piękno natury, kojący smak papierosa, przemyślenia.
Ostatni „mach” i pet poleciał z dachu.

- Kevin mój przyjacielu, minął miesiąc. Czas przeleciał niezwykle szybko, a w moim życiu się wiele wydarzyło. Nie będę jednak mówił o sobie. Powiedz mi jak się masz? Czy jutro rozpoczniesz nowy dzień? Czy może dzisiaj skończysz raz na zawsze? Opowiadaj!

- Nie będę mówił długo by nie marnować twojego czasu. Zrobiłem tak jak mówiłeś. Zwolniłem się z pracy i zebrałem wszystkie oszczędności. Pierwszą noc spędziłem na rozmyślaniu jak spędzić ten miesiąc. Nieprzespana noc przyniosła efekt. Postanowiłem pojechać na południe, gdzie słońce o tej porze roku grzeje dużo bardziej odczuwalnie. Gdzie plaże są złote, a niebo i morze zlewają się ze sobą w niezwykłym lazurowym kolorze.
Dwa dni po naszym spotkaniu byłem już w tym bajkowym miejscu. Wynająłem mały pokoik w przytulnym hoteliku nieopodal plaży. Tam spędziłem ostatni miesiąc.
Budziłem się przed wschodem, szedłem na plaże, odpalałem papierosa i rozkoszowałem się narodzinami każdego dnia. Każdy wschód był inny. Niesamowicie piękny. Zachody też spędzałem na plaży. Często całą noc siedziałem na ciepłym piasku wsłuchując się w gładko rozbijające się o brzeg fale. Czasami zasypiałem i budziłem się z pierwszymi promieniami słońca. Piękne chwile i dla tych chwil warto było dać sobie miesiąc szansy.
Ale nie tylko dla tych chwil. Bo widzisz Joel miałem okazję się zakochać. Pierwszy raz w życiu kochałem. Pierwszy raz w życiu czułem się potrzebny. Spędzaliśmy razem całe dnie. Jednak ona zawsze musiała wracać na noc. Prawie zawsze. Nocami pracowała w domu spokojnej starości. Prócz naprawdę paru nocy nie miałem okazji tulić jej ciepłego ciała przed snem. Ale te nieliczne chwile gdy miała wolny „dzień” to magiczne chwile. Plaża wschód, ciepło jej ciała i przeszywające spojrzenia. Piękne, powiadam ci przyjacielu! Cudowne, boskie.
Radość nie trwała długo. Prawie trzy tygodnie. Może jej się znudziłem. Może nie mogła znieść myśli, że nie mam żadnej opcji na przyszłość, że mogę do końca życia spać na plaży. Nie wiem. Pewnego dnia nie przyszła na spotkanie. Nie było jej w ośrodku. Nie odbierała telefonów. Parę dni temu się odezwała. Napisała, że wyjechała spełniać swoje marzenia. Przeprosiła, że tak bez słowa. I podziękowała za wspólne chwile, że to była miła przygoda i życzy mi szczęścia.
Powiem tak, cytując Salamana Rushidea*:

"Była taka chwila, kiedyś, w przeszłości, której niebawem pozbędę się z pamięci, chwila, w której myślałem, że ona mnie pragnie. Świadomość tego, że się myliłem nie umniejsza bynajmniej cudowności tej chwili. Jestem jej za to wdzięczny. Początki są zawsze lepsze od końców. Wówczas wszystko było możliwe. Teraz – nic."

Przez miesiąc poznałem piękno świata. Miłość mnie odnalazła, później zostawiając na pastwę losu. Poznałem wielu fajnych ludzi. Młodych, starych. Bawiłem się. Cieszyłem się każdą chwilą. Nieraz siadając nad brzegiem morza myślałem co dalej. Czy jest jakieś dalej. W miesiącu, który właśnie się kończy doświadczyłem więcej niż przez całe życie. I wiesz co? Jestem szczęśliwy. Wiem, że szczęście trwa chwilę i chcę umrzeć szczęśliwy. To był ostatni miesiąc mojego życia. Dziękuję ci Jo. Znacznie przyczyniłeś się do szczęścia ale nic więcej nie możesz zrobić. Miło cię było poznać. A teraz proszę cię odejdź, chcę zostać sam.

- Nie będę ci przeszkadzał przyjacielu tak jak obiecałem – odpowiedział zawiedziony Joel – przemyśl to jeszcze, bo to co przeżyłeś to tylko kawałek szczęścia. Czasami cierpliwość popłaca. Przemyśl to. Nic więcej. Tylko oto cię proszę Kev. Żegnaj!

- Żegnaj dobry człowieku – powiedział zmierzając ku krawędzi dachu – przemyślę to, obiecuję.

Nie wiem czy skoczył czy nie.
Opuszczając ten budynek szedłem przed siebie. Już od paru tygodni myślałem o opuszczeniu tego miasta. Trzymało mnie tylko opisane spotkanie. Tak jak Kevin uwielbiam morze, plaże, słońce. Piękno jakie daje nam natura. Czego więcej chcieć? Urodziliśmy się wolni. To ludzie nas zapinają w kajdany. Zamykają nam drogę mówiąc, że nie prowadzi do niczego, a jedyna słuszna droga to ich droga. To my sami zamykamy się w więzieniu codzienności.
Nie wiem czy Kev został na tym świecie. Czy wiosna, która była wyjątkowo piękna tamtego roku rozpaliła w nim nadzieję. Wierzę, że tak. Wierzę. Chciał być wolny jak ptak. Mógł żyć dalej, uwolnić się z klatki i frunąć przed siebie. Żyć z dnia na dzień. Odróżniać dni od siebie, nie jak kiedyś. Nauczył się tego, przez miesiąc i może stojąc na krawędzi swojego życia zrozumiał, że warto. Mógł też zrobić krok do przodu i przez parę sekund być wolnym jak ptak. Spełnił swoje marzenie to pewne. Tylko nie wiem, którą drogę wybrał.

KONIEC



* cytat z ksiązki: "Grimus" Salaman Rushdie

11 grudnia 2008

Pesymistycznie

"Ostatni Oddech"

Budzisz się pewnego dnia. Otwierasz sklejone oczy. Pospałbyś jeszcze, nie możesz. Wstajesz. Wychodząc do szkoły zabierasz drugie śniadanie, które wręcza ci mama dając buziaka. Lekcje, nauka, zabawa na przerwach. Wracasz do domu. Obiad i wylatujesz z domu. Siedząc w piaskownicy z wiaderkiem i łopatką śmiejesz się z każdej pierdoły wraz z rówieśnikami. Wracasz do domu. Kolacja, wieczorynka, kąpiel. Idziesz spać. Czas niewinności.

Budzisz się pewnego dnia, czujesz jeszcze wczorajszy wieczór. Ile to alkoholu w siebie wlałeś. By zapomnieć, by nie myśleć, by nie żyć. Budzisz się. Już nie jesteś beztroskim bajtlem bawiącym się wiaderkiem w piaskownicy. Już bajki nie są fajne, a Mikołaj nie istnieje. Zresztą nie tylko on. Cała magia przestała istnieć. Życie! Przesiąknięty dniem codziennym wstajesz. Nalewasz whisky. Dzień nie musi być przecież taki szary. I cieplej się robi. I mimo, że nadzieja nie wraca to jakoś znośniej jest. A dopóki jest czym napełnić czarę, dopóty warto żyć. Bo masz lekarstwo.

Budzisz się pewnego dnia.Ból! Czujesz, że żyjesz. W tym wieku nie czuć bólu, znaczy nie żyć. Zdajesz sobie sprawę jak mało czasu przed Tobą, że ostania chwila to może być właśnie ta. Czas, który minął, pamiętasz, płaczesz. Wiesz dobrze, że tym razem alkohol nie pomoże. Tym razem nie chodzi by zapomnieć. Wstajesz. Suchy chleb i herbata. Siadasz na bujanym fotelu. Czekasz. Nic więcej ci nie pozostało. Tylko czekać. Już się nie boisz. Czekasz. Wspominasz dni, które teraz wydają ci się dobre, a tak naprawdę lepiej o nich zapomnieć. Przecież wiesz. Teraz wszystko wydaje się dobre, lepsze. Czekasz.

Nie budzisz się pewnego dnia. Nikt nawet nie zauważa. Nikogo nie ma w pobliżu. Nikt nie wie. Dla nich nigdy cię nie było. Nie wstaniesz. Nie pójdziesz do szkoły, nie nalejesz szkockiej, nie pobujasz się na fotelu. Nie istniejesz. I nic nie ma znaczenia.

Nadejdzie dzień, w którym zdamy sobie sprawę, że droga dobiega końca. Staniemy przed oknem, spojrzymy na świat okiem człowieka, który niejedno widział. Wspomnimy nasze przekleństwa na to wszystko wokół nas. Wspomnimy tych wszystkich, których już nie ma. Tych którzy kiedyś nas rozumieli. Przygotowani na nieznane, spakowani na ostatnią podróż uronimy ostatnie łzy. Za coś co było. Za coś co mogło być. Za coś czego nie będzie. Ostatnie bujanie na fotelu, ostatni papieros, ostatni oddech…

09 grudnia 2008

Codzienność

Czy ciebie też przytłacza codzienność?
Czy masz dość codziennych informacji? Codziennego natłoku spraw?
Ja mam dość tej monotonii. Nie tkwię w tym wszystkim jak oni.
Odcinam się od nich. Od problemów dnia powszedniego. Odcinam się!
Staram się tworzyć własną rzeczywistość. Rzeczywistość oderwaną od codzienności.
Nie pędzę jak większość. Nigdzie przecież się nie spieszę.
Wiem, wiem. Nic się nie dzieje u mnie. Wiem, stoję w miejscu. To tylko chwilowe.
Czekam na trzęsienie, które mnie wywlecze z domu.
Czekam na tornado, które wywieje, porwie mnie.
Czekam na wielką przygodę. To tylko cisza przed burzą.
Nie chcę wpaść w monotonie. Nie dam się.
Codzienność mnie nie dopadnie. Nie dam się.
To nie jest dziennik. Piszę gdy czuję!

08 grudnia 2008

Idol

8 grudnia 1980 rok, Nowy Jork
Czeka na Niego już od rana. Stoi za ulicą oddzielającą go od apartamentowca w którym mieszka ON. Kiedyś jego idol. Teraz uważa, że ON sprzedał swoje przekonania.
ON wychodzi.
Warto było wstać skoro świt i czekać.
Przechodzi przez ulicę. podchodzi, prosi o autograf. ON podpisuje się,
a odchodząc pyta:
- Coś jeszcze?
- Nie
ON wsiada do auta, odjeżdża.
Gdy wieczorem ON wraca ze swoją żoną do o domu nie wie co go czeka. Ten sam człowiek, który prosił o podpis, wyłania się z ciemności. Ma tylko jeden cel - zabić!
Posyła w JEGO stronę pięciu posłańców śmierci. Tylko jeden nie trafia, reszta spełnia swoje przeznaczenie. ON umiera! Wraz z NIM umiera to co mógł jeszcze uczynić. Przecież JEGO głos miał wielkie znaczenie. Liczyli się z nim. JEGO słowa zmieniały ludzi, zmieniają cały czas już od tylu lat. Będzie żył wiecznie!
JOHN LENNON - mój pierwszy idol!

The Beatles słucham chyba od 6 roku życia. niektóre utwory do teraz kojarzą mi się z tamtymi czasami. To już sporo czasu od kiedy ICH muzyka jest w moim świecie. John od początku był moim ulubionym Beatlesem. Właściwie nie wiem dlaczego.
Często na imprezach rodzinnych razem z bratem i kuzynem zamykaliśmy się w pokoju. Kaseta do magnetofonu. Dźwięk max. I z paletkami zastępującymi nam gitary śpiewaliśmy utwory The Beatles. Ja zawsze byłem Johnem. Mój brat Paulem, a kuzyn Georgiem.
Rówieśnicy zazwyczaj odbierali moją odpowiedź, na pytanie: "Czego słuchasz?" - ze śmiechem. Nigdy ich nie rozumiałem.

Trudno opisać co czuje młody miłośnik muzyki, gdy żyje ze świadomością, że jego największy idol, bohater - umarł parę lat przed jego narodzinami. Nigdy nie usłyszę co ma do powiedzenia. Nie będzie jego nowych utworów. Przykra sprawa. A to wszystko przez tego palanta. Człowieka, któremu marzyła się sława. Zabić kogoś sławnego - to przynosi sławę. Palant! Celowo nie wymieniam jego nazwiska.
Siedzi w więzieniu i w pewnym sensie osiągnął swój cel. Film, książki - sprzedaje swoją historię.

Zabił człowieka, którego słowa były mocniejsze od wszelkiej broni. Mało było takich ludzi. Ale John Lennon mówi także po śmierci. Do kolejnych pokoleń. Ja jestem jego słuchaczem około 19 lat. Kawał czasu!
I wiem, że Lennon nie był święty. Był człowiekiem i jak każdy człowiek miał wady. Popełniał błędy.

Spoczywaj w pokoju "Wojowniku Światła", niech Twe słowa będą słyszalne kolejnym, którym przyjdzie przemierzać drogę zwaną życiem.
Może po prostu jeden człowiek nie może zmienić całego świata. Może potrzeba lat i armii "ludzi dobrej woli". Ty zrobiłeś krok. Kolejny ale nie ostatni. Spoczywaj w pokoju...

28 rocznica jego śmierci. Wypada posłuchać Johna. Poniżej linki:

Imagine
Come Together

05 grudnia 2008

Mistrzostwa Polski

w Łyżwiarstwie Figurowym, które wyjątkowo w tym roku odbywają się w czeskim Trincu. Międzynarodowe zawody trzech narodów. Polska, Słowacja i Czechy. Mistrzowie tych państw zostaną wyłonieni na tej właśnie imprezie.
Siedząc więc w hotelowym korytarzu, korzystając z bezprzewodowego internetu publikuję tego posta. Mało ciekawy, ale ważne, że jest. Będzie jeszcze czas by napisać coś więcej, coś ciekawszego. Raczej nie dzisiaj.

03 grudnia 2008

Wojsko

Pobory, stres i nieporozumienie. Na jednym z portali przeczytałem, że jednak dzisiejszego dnia ostatni pechowcy zostaną wcieleni pod przymusem do Armi. Ostatni, którym rok zostanie wycięty z życiorysu. Będą musieli słuchać i wykonywać rozkazów innych ludzi. Gdzie tu wolna wola do cholery? Od kiedy ktoś może po nas bezkarnie krzyczeć, kazać nam co mamy robić? Nie wydaje mi się to normalne. Każdorazowe pojawienie się w Komendzie Wojskowej to koszmar. Patrzą na Ciebie z góry. Mają Cię za śmiecia. Pokazują Ci, że jesteś nikim. I tak naprawdę zrobią wszystko by zniszczyć Ci życie.
Bo taka jest prawda. Niszczą Cię jako człowieka. Zabierają z rąk pióro i zeszyt, a wkładają pepeszkę i granat. Mimo, że przez lata chodziłeś na katechezy, mimo, iż wpajano Ci, że "trzeba kochać bliźniego jak siebie samego", mimo że jedno z przykazań mówi: "Nie zabijaj!", mimo to wszystko biorą Cię, wyciągają z Twojego świata i wrzucają na siłę w tak obcą, nieludzką rzeczywistość i uczą Cię zabijać. Już na samym początku zabiją miłość do życia, do człowieka, do świata.

Mam nadzieję, że to ostatni pobór. Dwa tygodnie temu tata otwierając mi drzwi mówi: "Mam dla ciebie złą wiadomość". Pięknie - pomyślałem - jeszcze nie przekroczyłem progu jego mieszkania, a on już mnie wita z otwartymi ramionami, pytam - "Jaką znowu?", on: "Przedłużają pobór o rok". No i dobry humor poszedł na piwo, pozostawiając zwątpienie w to wszystko i w sens tego wszystkiego. No ale dziś ta wiadomość - klik - więc mam nadzieję, że nie będę musiał uciekać, stresować się przez kolejny rok.

Przyjdzie czas na Wojsko Zawodowe/Profesjonalne. Chcesz to idziesz, Twoja sprawa. Pamiętaj tylko, że nie idziesz tam dla dobrej zabawy, dla przygody, nie idziesz by bronić kraju - idziesz by zabijać, po to i tylko po to. Będziesz stał naprzeciwko setki, tysięcy nieznanych Ci chłopaków. Chłopaków takich jak Ty! Pewnie nie jeden tak samo jak Ty jest fanem Aerosmith, Guns'n'Roses, czy Coldplay i w normalnych warunkach razem bawilibyście się na koncercie. A tak stoicie z myślą kto kogo pierwszy zabije. To człowiek taki jak Ty. Ma problemy, rodzinę, też lubi napić się piwa w dobrym towarzystwie. Zostaliście wysłani by zabijać. Tysiące ludzi naprzeciw siebie. Natomiast Ci u góry siedzą w swoich ciepłych fotelach z masażem. Zajadają obfity obiad, piją whisky, palą cygaro, zabawiają się z żoną, a może z kochanką. Zadowoleni z siebie prowadzą grę. Grę w której to Ty jesteś pionkiem. To Ty jesteś poszkodowany i sam nie znaczysz nic. Kolejny bezimienny. No ale jak zginiesz może pośmiertnie zostaniesz odznaczony medalem. Fajnie, nie?

Nie dajmy się im kierować. Banda idiotów z nudów urządza sobie grę na planszy świata, a my jak marionetki zmuszani jesteśmy robić co mówią. Mamy wolną wolę, pokażmy to! Powiedzmy - NIE!

Peace and Love!

02 grudnia 2008

DO BRATA

Witaj bracie! Dziś 2 grudzień 2008 roku, dzień w którym kończysz 30 lat.
Z tej okazji postanowiłem napisać na tym nowopowstałym blogu życzenia dla Ciebie. Taki mały prezent ode mnie.

Nawet nie zdajesz sobie sprawy o ile życie jest łatwiejsze z Tobą u swego boku. Wiem, że nawet jeśli cały świat będzie przeciwko mnie, jeśli będą mówili jak bardzo beznadziejny jestem, Ty zawsze staniesz po moje stronie i nie pozwolisz mnie skrzywdzić. Zawsze tak było. Zawsze byłeś dla mnie murem przed całym złem. Ostoją w trudnych czasach. A przecież był czas gdy byliśmy ja i Ty kontra reszta świata. Daliśmy radę głównie dzięki Tobie.

Jesteś człowiekiem, którego warto naśladować i powinieneś być z siebie dumny. Twoja siła. Pogoda ducha. I jeszcze ta wewnętrzna moc. Moc, dzięki której znosisz tak wiele, potrafisz tak wiele, robisz tak wiele – często z uśmiechem na twarzy. To takie niesamowite. Jesteś wielki!

I mimo, że miewam humory to zawsze się cieszę, że jesteś. Mimo, że nie okazuję tego tak często jak powinienem – cieszę się, że jesteś! Pamiętam jak byliśmy kurduplami. To było chyba wieki temu. Gdy wieczorami – chociaż mieliśmy iść już spać - braliśmy po woreczku półlitrowym mleka, słomki i wystawialiśmy głowy na świat za oknem. Wpatrywaliśmy się przez szybę na otaczającą nas rzeczywistość. Tak baśniową, tak inną. Noc przecież miała taką magię w sobie, wydawała się nieskończona. Siedzieliśmy i gadaliśmy godzinami (takie miałem wrażenie) popijając mleczko. Liczyliśmy przejeżdżające samochody. Z lewej były moje, z prawej Twoje - lub na odwrót - i wygrywał ten po kogo stronie więcej pojazdów się przewinęło. Stare dobre czasy.

Ostatnio na moje podziękowanie odpowiedziałeś: „Nie masz za co dziękować Jaro. Zrobiłem to co zrobić powinien starszy brat” – życzę każdemu takiego starszego brata. Ja jestem szczęśliwy, że jesteś moim bratem, że mimo okropieństw tego świata potrafisz sprawić, iż uwierzę. Potrafisz rozpalić płomień nadziei w mojej duszy i zawsze we mnie wierzysz.

Wiesz... cała otaczająca nas rzeczywistość jest tak przytłaczająca, a my potrafimy się z tego śmiać. Bo nawet gdy dzień daje nam obu w kość, to wieczorem - kiedy jest chwila spokoju - siedzimy, rozmawiamy, śmiejemy się. Nasze makówki nie sterczą wbite nochalami w szybę jak kiedyś, nie pijemy mleka. Teraz wpatrzeni w monitor komputera popijamy piwo. Jest jak dawniej. Chwile kompletnego oderwania od wszystkiego co nas otacza wracają. Świat dwóch smarkatych świrusów wraca.

Kocham Cię BRACIE, wierzę w Ciebie i zawsze możesz na mnie liczyć. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze na tym świecie. Szczęścia przez cały dzień, każdego dnia do końca świata. No i oczywiście uśmiechaj się jak na zdjęciu poniżej. MIŁEGO DNIA!


Fot. Jarek Jarosz

01 grudnia 2008

Grudzień

Grudzień, adwent - czas rorat, lampionów, a przede wszystkim czas oczekiwania. Ostatnia prosta do 2009 roku.
Właśnie zaczynam czytać książkę - "Tajemnica Bożego Narodzenia" Jostein'a Gaarder'a. Pamiętacie bożonarodzeniowe kalendarze? "Każdy dzień miesiąca miał swoje okienko, pod którym kryły się malutkie obrazki. Codziennie budziliśmy się równie podekscytowani i zgadywaliśmy, co też może być na nie odsłoniętym obrazku. A potem otwieraliśmy okienko... i wiesz, mieliśmy wrażenie, że otwieramy drzwi do innego świata". Skąd ja to znam. Aż łezka się oku kręci. Autor, którego niezwykle cenię, jak zawsze wie co myślę. Nie wiem skąd on mnie zna, a może szaleńcy szukają siebie na tym świecie. Uwielbiam historie, które opowiada Jostein Gaarder i styl w jakim to robi.

1 grudnia "...może wskazówki miały dosyć obracania się rok za rokiem w tę samą stronę i nagle postanowiły zmienić kierunek...". Jak niegdysiejsze kalendarze bożonarodzeniowe, tak w tym roku ta książka codziennie, aż do świąt będzie drzwiami do innego świata. Dzisiejszy obrazek to - Baranek z dzwoneczkiem. Nie mogę się doczekać co kryje każdy nowy dzień za zasłoną kolejnych stron.

(cytaty z książki "Tajemnica Bożego Narodzenia" J. Gaarder)

30 listopada 2008

Radiohead

czyli to co gra w mojej duszy przez ostatnie dni. Zimno, ciemno, nudno i tylko dzięki Radiohead życie jest znośniejsze. Ale od początku...


Pierwszy raz.

Rok 1999r. Jestem u kuzyna, on akurat gdzieś wyszedł. Ja na przemian "skaczę" między MTV - VH1. Wtedy jeszcze dla MTV liczyła się muzyka, a VH1 to już w ogóle grało alternatywę. Piękne czasy. Było minęło.

W tym "miganiu" między utworami, zatrzymałem się. Nie wiem dlaczego, może clip przypominał mi coś, może przycisk P+ się w pilocie zaciął. Nie wiem. Zostawiłem i posłuchałem. Nie wiem jak to jest zakochać się od pierwszego spojrzenia. Może wtedy jeszcze nie wiedziałem co znaczy kochać. A jednak zakochałem się. Od pierwszego słuchania. Spokojny, piękny. Nie wiedziałem dokąd zmierza. Zwrotka spokojna, piękna, hipnotyzujący wokal. I nagle - ta gitara między zwrotkami, a refrenem. Te parę ruchów ręką po strunach. Zostałem zgwałcony. Zespół to Radiohead, a utwór to CREEP. Do dziś mam ciary słysząc te gitarowe riffy.

W tamtych czasach odszukanie tego utworu graniczyło z cudem. W TV już nie widziałem, a kto będzie miał płytę/kasetę Radiohead. Ciężko było. Nikt o tym utworze nie słyszał. To nie były czasy internetu powszechnego. Czas uciekał, a ja nie mogłem zapomnieć. Przecież kochałem, nie mogłem odpuścić. Minęły prawie cztery lata, gdy po raz drugi usłyszałem ten niezwykle magiczny utwór, który tak mnie uwiódł. Cztery lata ciągłych poszukiwań. Warto było czekać, wierzyć, że ma miłość słuszna, trwać w bólu i niepewności by ją jeszcze raz zob... usłyszeć.

Potem, po pewnym czasie zobaczyłem clip do Paranoid Android. Przypomniałem sobie jak jeszcze przed Creep'em zachwycałem się tym animowanym teledyskiem. Jakoś nazwa zespołu nie zapadła mi wtedy jeszcze w pamięć. Podobnie było z Karma Police.


Drugie przebudzenie.

Drugie takie poważniejsze zetknięcie z tym zespołem, wypadło dzięki świetnemu filmowi. "Vanilla Sky". Na ścieżce dźwiękowej znajduje się utwór Everything In Its Right Place. Pamiętam dzień w którym go pierwszy raz usłyszałem (już po filmie). Noc z piątku na sobotę. Noc po paru piwach. Vanilla Sky Soundtrack proszę! Pierwsze starcie! Porwał mnie ten kawałek. Zmasakrował, wyprał, wysuszył. Nie czekałem na "do trzech razy sztuka".


I wszystko jest na swoim miejscu.

Radiohead, czyli to co gra od paru dni w mojej głowie. Nie będę recenzował płyt (co najwyżej parę słów), nie będę używał fachowych słów. Wypowiem się na temat Ich muzyki jako wielbiciel muzyki.

Przede wszystkim ta muzyka nie jest dla wszystkich. Nie chodzi o lepszych, o gorszych. Naprawdę. Nie czuję się jakoś specjalnie wyjątkowo, że uwielbiam ten twór muzyczny zwany Radiohead. Taki gust. Nie zdziw się jeśli słuchając, któregoś utworu słyszysz tylko Chaos (nie mylić z hałasem). Nie załamuj się, może to nie ta ścieżka, którą powinieneś podążać.

To muzyka szalona, bez wszelkich ograniczeń. UWAŻAJ! Może doprowadzić do szaleństwa. Poważnie. Przede wszystkim jeśli nie jest to dla Ciebie chaos. Gdy widzisz w tym jakąś spójną całość. UWAŻAJ! Jeżeli się zdecydujesz, musisz się jej oddać całkowicie. Niech Cię pochłonie. Niech Cię zahipnotyzuje. Bo taka jest. Hipnotyzująca, a głos Thoma Yorka prowadzi Cię przez ten stan hipnozy. Często przesycona pesymizmem, smutkiem, bólem. Jednocześnie daje tak wspaniałe ukojenie. Jest magiczna. To magia dla szaleńców, więc UWAŻAJ!

Gdy wyszła najnowsza płyta In Rainbows (2007r.) od razu zebrała najlepsze oceny krytyków. Zaczęto nazywać Radiohead muzyką tylko dla krytyków. Powiem tak:

Pierwsze dwie płyty, są bardzo rockowe, czuć w nich dziedzictwo takich grup jak chociażby Nirvana (szczególnie Pablo Honey - pierwsza płyta). Po tych płytach zespół staje się coraz bardziej "radioheadowy". I przychodzi czas na In Rainbows właśnie. Jeśli lubisz Radiohead, In Rainbows jest najbardziej "radioheadową" płytą, a wszelkie pozytywne opinie są uzasadnione. Porywa od pierwszych nut. I nie daje za wygraną nawet po ostatnich nutach bonusowej płyty. Chcesz wracać i wracać. Bo stan w jaki wprowadza Cię Radiohead uzależnia. Daj się porwać. Nie zapinaj pasów. Nie bierz aviomarinu (czy jak to się pisze). Po utworach wymienionych wcześniej proponuje IDIOTEGUE. Całkowicie i bez kontroli. To jedyna metoda na słuchanie Radiohead. Popatrz na wokalistę, Thoma Yorka, to jest pasja! Widać, że człowiek czuje muzykę, że ta muzyka przepływa przez jego ciało. Całe ciało. Nie hamuje się, daje się ponieść jej, oddaje się jej cały gdziekolwiek go poprowadzi. Ty też zaryzykuj, poczujesz się nieziemsko, dotkniesz nieba. Czekam na nową płytę, nie wiem kiedy i czy w ogóle ale wierze i czekam.

Tekst skrócony, jak się tylko dało bo można mówić i pisać. Pisać i mówić. Ale to trzeba przeżyć.

Dziękuję wszystkim z którymi kiedykolwiek rozmawiałem o Radiohead. O tym warto rozmawiać, bo ciężko być samemu szaleńcem.

Na koniec - OPTIMISTIC.

(to wszytko to moje zdanie, mam do tego prawo nie musisz sie z nim zgadzać)

29 listopada 2008

By być...

Bo po co pisać, gdy nikt tego nie przeczyta.

Piszę, bo czuję potrzebę. Piszę bo muszę. Piszę by być. Nieważne czy to Ci się podoba czy nie, ja też nie lubię blogów. Jeżeli znalazłeś się tu to znaczy, że tak miało być. Przeczytaj i skomentuj jak chcesz. Witam i pozdrawiam.