I tak mija dzień za dniem. Z każdym bliżej końca... zimy, czy jak to nazwać. Bo to już nie jest zima. Nie taka jaką znamy. To pomieszanie z poplątaniem. Każda doba to niesamowita zmienność pogody.
Budzi mnie grad odbijający się od szyby i walący z wielką siłą w parapet. Dzień zapowiada się koszmarnie. Wyglądam przez okno i faktycznie z nieba leci grad ze śniegiem ale słońce nie robi sobie nic z tego i świeci w najlepsze.
Koniec gradobicia. Słońce chowa się za chmurami, z których zaczyna lecieć obfity deszcz. Wcześniejsze opady śniego-gradu zamieniają się w lepiącą jak ciasto drożdżowe i chlapiącą jak błotne kałuże - ciapę.
To czas na kawę. By podnieś ciśnienie, by jakoś funkcjonować. Nim kawa się zaparzy krajobraz za oknem zmienia się po raz kolejny. Tym razem słońce odsłoniło zasłony z chmur i z uśmiechem na twarzy oświetla ulice, trawniki chodniki. Przechodnie czują miły, ciepły dotyk promeni słonecznych na policzkach.
I gdy w kubku przez gęstą i ciemną kawę zaczyna prześwitywać dno z fusów, zima wraca ze swą zadymą śnieżną. Wielkie, białe płatki śniegu zasłaniają ekran okna.
Tak jest przez cały dzień, a wieczór i noc to mróz i wiatr. Wiosna przyszła w tym roku zainfekowana wirusem, z którym teraz walczy. To odwieczna walka dobra ze złem, nocy z dniem i zimna z ciepłem. Szkoda, że jako arenę tych zmagań wybrano tym razem nasz - i bez tego dziwny - kraj.
P.S.
W sobotę Wrong awansował i zajmuje pierwsze miejsce na trójkowej liście.
25 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz