Ostatnie pożegnanie z 2008 rokiem, czyli sylwestrowe podsumowanie.
Zapowiadało się na miłą posiadówę w wybitnym gronie, a zakończyło się bananem i zaskoczeniem na twarzy. Zmiana otoczenia podziałała kojąco. Impreza upłynęła pod znakiem dobrej rozmowy, dobrej zabawy i było niebyło - dobrze zakrapiana była. Nie za dużo nie za mało. Jakbyśmy w ten wieczór znaleźli złoty środek.
Przed północą wtopiliśmy się w tłum ludzi. Staliśmy się wszyscy jednym wielkim organizmem. Gdy spojrzeć na wszystko z lotu ptaka tworzylibyśmy wielki uśmiech. Parędziesiąt minut przyjaznej atmosfery. Tłum już nieźle uniesiony alkoholowo. Ale przez chwilę końca roku dało się wyczuć pozytywne nastawienie do wszystkiego. Miły akcent.
Po północy stało się coś niesamowitego, coś zupełnie niespodziewanego. Czułem się jak w kosmosie, jak w innym wymiarze… Byłem świadkiem końca wszechświata. Stałem sam na środku nicości. Tylko ja i cały wszechświat rozpadający się przed moimi oczami. Wybuchające planety, przepadające układy planet. Zmierzch wszystkiego. Wspaniałe zniszczenie wszelkiej materii. Eksplozja światła, kolorów… W jednej chwili wszechświat przestał istnieć. Ułamek sekundy nicości. I wszechświat zastąpiony swoją nowszą, czystą wersją o numerze 2009. I mimo, że to nie był pierwszy pokaz sztucznych ogni. Nie największy. To niesamowicie piękny. Czułem się jak dziecko, które pierwszy raz jest w lunaparku. Z otwartą buzią patrzyłem jak wszystko co mnie otaczało – kończy się, przepada, a zaczyna się coś zupełnie nowego. Po tych parunastu minutach ciężko miałem zamknąć szczękę - mróz. Ale pięknie było.
Wypada również wspomnieć o niespodziewanym gościu. Po widowisku końca (wszech)świata stawiając pierwsze kroki na drodze międzygalaktycznej nr 2009 zmierzaliśmy do sylwestrowej bazy. W klatce spotkaliśmy znajomą z nieznajomym. I właśnie o tym nieznajomym warto wspomnieć. Człowiek jak się wydawało znikąd. Jednak jego twarz od początku wydawał się znajoma. Dopiero brat otworzył nam oczy. Zielony, mały, duże uszy? Tak, tak! To mistrz Joda we własnej osobie. Zaszczycił nasze skromne progi. Cóż za wyróżnienie, cóż za radość. Szkoda tylko, że pan Joda przez resztę swej obecności medytował. Tyle pytań zostało bez odpowiedzi . Swoją drogą dziwną pozycję do medytacji wybrał. Głową do dołu? I jeszcze na stole? No ale mistrz to mistrz! Joda rulez!
Dziękuję wszystkim za całkiem przyjemny wieczór. Zniszczyliśmy stary rok! Zrobiliśmy to z hukiem, a jednocześnie bez zbędnych emocji. Pożegnaliśmy to co było, nie tęskniąc za tym. Oby ten nowy rok był tak dobry jak kurczak curry, jak lody włoskie, jak dobre wino. Smacznego roku.
I kończąc życzę nam wszystkim byśmy w przyjaznej atmosferze spotykali się co roku. By podsumowując każdy kolejny wspominali dobre dni, czekając co kryje się za rogiem nowego roku. Nieważne gdzie. Czy to Indie, czy to południowa Europa, czy Ameryka, czy nawet mieszkanie w Oświęcimiu, Bieruniu czy Chełmku. Wszystkiego dobrego!
03 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Introspektywne i fantastyczne zarazem Powodzenia w dalszym pisaniu - byciu
Piękne życzenia :D Dzięki i miłego czytania ;)
Prześlij komentarz