"Tuż obok"
To opowieść o człowieku, którego spotkałem gdzieś kiedyś. Chociaż… Nie jestem pewny czy to było spotkanie w rzeczywistości. Może sam mam wiele osobowości i przeprowadziłem rozmowę z innym mną? A może to wszystko zmyślam? Nie wiem, nie wnikajcie w to. Nie warto.
Jest to opowieść człowieka niesamowicie magicznego. Człowieka, który pokazał świat w swoich oczach. Świat, który jeszcze nie do końca rozumiem i chyba nigdy nie pojmę. To opowieść o miłości, bo przecież zakochani właśnie dzisiaj obchodzą swoje święto.
Poznałem go całkiem przypadkiem. To był dzień jak dziś. Walentynki. Dzień w którym zakochani są wyjątkowo szczęśliwi, a samotni bywają wyjątkowo samotnie-smutni. Ja jak ja, ni szczęśliwy, ni smutny. To był piątek. Po ciężkim dniu w pracy, po ośmiu godzinach bezproduktywnej pracy i po późnym obiedzie postanowiłem coś z sobą zrobić. Gdzieś się wybrać. Niestety to 14 luty i wszyscy znajomi, znajome zajęci swymi, jakże wzniosłymi sprawami. Ale jak jest chęć to przeszkód nie ma. Szybka dezynfekcja po długim tygodniu niewolniczej roboty, strój galowy i na miasto.
Pierwsze knajpy, to pierwsze porażki. Miejsc siedzących brak. Wszystko zajęte przez trzymające się za ręce pary. No przecież nie dosiądę się do tak gruchających gołąbków. Niech mają chwilę dla siebie. I tak od baru do baru. Od kawiarni do kawiarni. Nadzieja na jakiekolwiek odreagowanie malała. Ale pielgrzymowałem dalej. No przecież gdzieś ktoś nie doszedł, gdzieś musi być granica gdzie kończy się cierpliwość zakochanych i rezygnują z posiadówy na rzecz kina, czy czegoś tam jeszcze. Spacerowałem z dobrą myślą pod kopułą czaszki. Zeszło mi ponad godzinę zanim znalazłem przystań.
Ciemny, nieduży zadymiony bar. Z głośników dobywa się oldschoolowy blues. Przy barze facet w średnim wieku wypija kolejne Whisky z colą, mrucząc coś do barmana. Obok niego starszy pan z małym piwem i kapeluszem na ladzie. Barman nalewa kolejnego drinka panu od szkockiej, potem idzie dalej i rozmawia z młodymi chłopakami. Z tej odległości daję im po dwadzieścia kilka lat. Z uśmiechów i gestów wnioskuję, że są dobrymi znajomymi barman. Patrzę po stolikach. Na pierwszy rzut oka wszystko zajęte. Kilka par dotarło aż tutaj. Widocznie w kinach nie grali nic godnego uwagi. Jednak w głębi, na końcu Sali widzę człowieka w podeszłym wieku. Siedzi sam. Nie chcę już dalej szukać, spytam czy mogę się przysiąść. To ruszam mijając zakochanych i przybarowych samotników. Podchodzę do stolika, w który wskazał mi mój wewnętrzny GPS i mówię:
- Przepraszam najmocniej, czy to miejsce jest wolne?
- Tak, wolne – odpowiada spokojnym głosem jegomość
- Czy mogę się przysiąść?
- Nie ma najmniejszego problemu, proszę siadać – odparł, jednocześnie ściągając płaszcz z oparcia wolnego krzesła.
Odetchnąłem z ulgą. Moja pielgrzymka dobiegła końca. Rozebrałem kurtkę, powiesiłem na zwolnionym miejscu i poszedłem po piwo. Po chwili wróciłem z uśmiechem na twarzy i przysiadłem koło pana-dziadka, jak go w myślach nazywałem. W spokoju i zadumie przechylałem kufel. Pierwsze piwo w tym tygodniu. Dlatego po pięciu minutach szedłem już po następne. Gdy wróciłem, dziadzio przemówił:
- Gdzie się tak pan spieszy?
- Nie rozumiem? – odpowiedziałem pytaniem, nieco zmieszany
- No musi się pan spieszyć skoro wypił pan tamto piwo prawie duszkiem – wytłumaczył a na jego pomarszczonej twarzy zarysował się uśmiech
- Nie, nie spieszę się. Po prostu pierwsze piwo to wyrzucenie z siebie tego wszystkiego co kotłowało się we mnie przez cały tydzień. Teraz czuję się lżejszy – piwo mimo, że dopiero jedno rozwiązało mi język.
- Rozumiem – powiedział, nic nie dodając.
Siedzieliśmy tak w milczeniu kolejne kilka minut. Właściwie to co się działo wokół nie miało już dla mnie znaczenia. Pogrążyłem się w swoich przemyśleniach na temat zmarnowanych szans, przespanych okazji. Patrzyłem na to trochę z przymrużeniem oka, jednak nie bez emocji. Starszy pan chyba mój „zwias” odebrał jako smutek i przemówił ponownie:
- Rozstał się pan z kimś i teraz tęskni? A może umówił się pan z kimś i ten ktoś się nie pojawił
- Nie to nie to – szybko odpowiedziałem
- Czyli dalej czeka pan… - niespodziewanie przerwał, po czym dodał - przepraszam za zuchwałość ale w zasadzie siedzimy przy jednym stoliku, razem pijemy, więc stosownym by było przejść na „ty”, będzie łatwiej rozmawiać . Czy to problem dla pana?
- Ależ skąd… - przerwał gdy chciałem powiedzieć jak mam na imię
- Cieszę się, ja mam na imię Eugenio, a ty?
- Karl, miło mi.
- Wracając do myśli… czyli dalej czekasz na miłość życia?
- Aż tak ze mną nie jest źle – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem
- Nie rozumiem.
- Ach, nie będę przynudzał – starałem się wybrnąć, zakończyć temat
- No wiesz, przecież nie mam nic lepszego do roboty, więc z chęcią posłucham co masz do powiedzenia – powiedział Eugenio, a wyraz jego twarzy zachęcił mnie do dalszej rozmowy.
- Skoro tak. Bo Eugenio ja nie czekam na miłość. Co więcej nigdy nie czekałem… - nie zdążyłem skończyć, gdyż przerwał mi ponownie.
- To niezwykle smutnym człowiekiem musisz… - tym razem to ja nie dałem mu dokończyć zdania.
- Nie dlaczego? Przecież smutni to są ci, którzy czekają. Smutni są ci, którzy się przekonają, że miłość nie istnieje.
- No proszę cię. Wyglądasz na mądrego człowieka, a takie głupoty pleciesz – odparł zdecydowanym tonem.
- Tak to widzę Eugenio, przykro mi. Obserwuję ludzi i ich zachowania odkąd pamiętam. Małżeństwa trwają zwykle dzięki przywiązaniu, jak trwają w ogóle. Mnie to nie bawi. Nie będę przekonywał kogoś do siebie, wiedząc, że to nie jest stałe.
- Dlaczego nie stałe? Nie rozumiem.
- Tak już jest. Jesteśmy z kimś by na starość nie cierpieć na samotność – kurde, nie przemyślałem tych słów, za późno – przepraszam mam nadzieję, że nie uraziłem – dodałem.
- Nie uraziłeś mnie, nie martw się – i jakby wiedział, że same słowa nie wystarczą dodał do tego uśmiech, po czym powiedział – może strach przed samotnością to powód dla wielu ludzi, może tak właśnie jest i w tym masz rację. Nie można jednak pogrzebać miłości na podstawie obserwacji.
- No dobra, czyli rozumiem, że ty wierzysz w miłość?
- Jak najbardziej – odparł szybko i zdecydowanie.
- Eugenio? Jaka jest twoja historia? Kochałeś ze wzajemnością ale niestety ona zasnęła na zawsze?
- W twych pytaniach jest część odpowiedzi. Ale skoro już spytałeś to zacznę od początku – powiedział, tu się zaczyna opowieść tego człowieka.
To co usłyszysz może być dla ciebie czymś, czego nigdy nie zrozumiesz. Szczerze? Nawet ja mam ciężko to wszystko pojąć.
Byłem młodym chłopakiem. Dla niektórych już pewnie byłem starym kawalerem, inne czasy. Zrozum. Miałem trzydziestkę na karku. Praca, to bardziej przyjemność, ale nie o tym. Patrzyłem na sprawy emocjonalne podobnie do ciebie. Nie miało dla mnie znaczenia czy będę z kimś, czy resztę życia spędzę w samotności. Nie zależało mi na towarzystwie. Mogłem spokojnie podróżować po świecie, nie przejmując się niczym. Wolny strzelec.
Pewnego dnia… Każda opowieść zaczyna się od tych słów, więc… Pewnego dnia. Dzień jak co dzień. Jesień. Spadające liście, deszcz na przemian ze słońcem. Jak mówiłem zwykły dzień tyle, że piątek. W piątki to trzeba gdzieś wyskoczyć. Tego dnia przyjaciel organizował prywatkę z okazji awansu. Takie kameralne spotkanie znajomych przy butelce dobrego wina.
Znałem wszystkich uczestników tej prywatki. Kilka par, kumple z pracy – starzy znajomi. Początkowo zapowiadało się na fajną zabawę. Jednak za dużo alkoholu i niektórzy przedwcześnie udali się do domów, gospodarz padł, zresztą nie tylko on, a z tymi co jeszcze jakoś się trzymali nie dało się porozmawiać. Muzyka grała i w sumie to wystarczyło by jeszcze parędziesiąt minut wytrzymać, by nie wrócić do domu przed północą. Przecież tak nie wypada.
Siedziałem na kanapie w pokoju gościnnym i popijając drinka słuchałem muzyki. Coś jednak zakłóciło mój spokój. Skrzypienie otwierających się drzwi, stukot przewracających się butelek. Acha – pomyślałem – sąsiedzi przyszli na skargę. Wstałem i wyszedłem na przedpokój. Stała tam młoda dziewczyna, lekko zaskoczona bałaganem i leżącymi na podłodze ludźmi. Staliśmy tak wpatrzeni w siebie krótką chwilę.
- Przepraszam kim jesteś? – spytałem nieśmiało
- Cześć, jestem Sofia mieszkam naprzeciwko – odparła
- Miło mi jestem Eugenio. Mogę ściszyć muzykę, przepraszam jeżeli…
- Nie, nie! Nie ma problemu ja nie po to. Właśnie wróciłam z pracy i jestem trochę zmęczona. Chciałam się napić kawy ale zapomniałam kupić, a teraz wszystko pozamykane. Czy masz może trochę „pożyczyć”? – powiedziała a uśmiech, który malował się na jej twarzy mnie zniewolił.
-Eeee… Aaaa… Wiesz, to nie moje mieszkanie, poszukam – powiedziałem nerwowo.
Wszedłem do kuchni przekraczając kolejnych znajomych. Kawa gdzieś musi być, przecież piłem dzisiaj. Nie tylko ja zresztą. Przeszukałem wszystkie górne szafki. Nie znalazłem. W dolnych też tylko parę garnków i nic więcej. Już miałem przekazać miłej pani złe wieści gdy potykając się o kumpla przewróciłem się i zobaczyłem pudełko kawy pod stołem. Kto by pomyślał. No ale ważne, że jest. Wyszedłem z kuchni i wręczyłem znalezisko Sofii:
- O dziękuję bardzo – powiedziała, a z radości niemal podskoczyła
- Proszę, tu i tak nikomu się już nie przyda
- Właśnie widzę, że było syto – powiedziała i dodała – to skoro nie masz tu nic do roboty, to może napijesz się ze mną kawy.
- Pewnie, z przyjemnością – ta propozycja spadła mi z nieba.
Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, nie będę więc improwizował. W każdym razie spędziłem z Sofią najmilszy wieczór w moim życiu. Rozumieliśmy się bez słów i śmieszyły nas te same rzeczy. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. To co czułem… To jak się czułem… Nie jest łatwo słowami opisać uczucia. Miałem wrażenie, że po raz pierwszy jestem w dobrym miejscu o dobrej porze. Nic co do tego czasu się wydarzyło nie miało znaczenia. Okazało się czymś zupełnie nieważnym. Całe moje dotychczasowe życie było puste. Zrozumiałem to w tamtym momencie. Spotkanie Soffi wydawało się jedynym co słuszne.
Wieczór przeciągnął się w noc. Wychodziłem od niej gdy słońce już zdążyło pokonać mrok całkowicie. Zacząłem za nią tęsknić z chwilą zamknięcia się za mną drzwi jej mieszkania. Wróciłem do domu. Położyłem się. Nie mogłem jednak zasnąć. Nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Chciałem przestać. Przecież nie chciałem się w nic angażować. Nie dało się.
Zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Natrafiłem na otwarty bar. Wstąpiłem. Wypiłem piwo duszkiem i wróciłem do domu. Wykręciłem numer do gospodarza wczorajszej prywatki. Odebrał po trzech sygnałach:
- Cześć Mark, tu Eugenio. Jak się czujesz?
- Cześć. Dochodzę do siebie – odpowiedział niewyraźnym głosem.
- Wiesz… tak myślę sobie… odwiedzę cię dzisiaj, pomogę ci posprzątać.
- Dobra Eugen, tylko daj mi dwie godziny, bo najpierw muszę się doprowadzić do porządku
- Ok., to będę tam za dwie godziny, do zobaczenia.
- Do zobaczenia – powiedział i odłożył słuchawkę.
Mam trochę czasu. Prysznic, kawa, szybki obiad i ruszam.
Sprzątanie zajęło nam nieco ponad godzinę. Po sprzątaniu mały drink:
- Słuchaj Eugen, ja muszę się powoli zbierać do rodziców – przerwał milczenie Mark
- Nie ma sprawy, już się zbieram.
Odprowadził mnie do drzwi. Udałem, że idę do windy, a gdy zamknęły się drzwi zapukałem naprzeciwko jego mieszkania. Nikt nie otwierał. Zasmucony i wyczerpany wróciłem do domu. Położyłem się spać, bo w końcu całą noc na nogach bez minuty snu. Jednak o zaśnięciu mogłem jedynie pomarzyć. Tak bardzo chciałem ją znowu spotkać, zobaczyć, porozmawiać z nią. PO paru godzinach zasnąłem.
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Było ledwo po dziewiątej rano. Otwieram, a w drzwiach mój najlepszy kumpel David:
- No widzę Eugenio, że miałeś ciężką noc – powiedział podając mi dłoń
- Nie Dave, tak to tylko wygląda, odsypiam imprezę u Marka – odparłem i razem udaliśmy się do salonu.
- Kawa, herbata… - zaproponowałem
- Herbata, dzięki
Poszedłem do kuchni, a z głowy nie mogłem wyrzucić wspomnienia przedostatniej nocy. Teraz wydawała się marzeniem sennym, czystą iluzją. Zalałem herbatę, a sobie kawę i wróciłem do salonu.
- Nasz marzenia się spełnią – powiedział Dave
- Co, co? – odparłem zdziwiony – ale o co chodzi?
- Eugen, no nasze marzenia zaczynają się spełniać. Ja już sprzedałem samochód, a jutro idę się zwolnić i ruszamy w podróż dookoła świata, tak jak marzyliśmy – wyjaśnił podekscytowany David
- No to świetnie ale co tak z dnia na dzień?
- Nie będę się wdawał w szczegóły ale zainwestowałem jakiś czas temu, a teraz to przynosi zyski i w zasadzie przez dłuższy czas nie musimy się niczym przejmować. Wynajmuję mieszkanie i za tydzień już będziemy w trasie. Załatw co masz załatwić
- To naprawdę wspaniałe wieści - odparłem z euforią
Przez kilka godzin rozmawialiśmy, planowaliśmy, omawialiśmy szczegóły. David wyszedł kilka minut po godzinie pierwszej. Właściwie dużo do załatwiania nie miałem. W pracy od dłużego czasu mówiłem, że niebawem się zwolnię i nie będą mi sprawiali problemów. Mieszkanie zostawię pod opieką siostry, zlikwiduję jedną z lokat i mogę ruszać. I tylko ona mnie hamowała. Bo niby taka podróż to marzenie życia, jednak to co się stało tak niedawno, to jak zawirowało to moim światem. Miałem niecały tydzień. Mogłem poświęcić dla niej wszystko David by to zrozumiał. Sam pojechałby w podróż życia. To nie było dla niego problemem.
Jeszcze tego samego dnia postanowiłem ją odwiedzić. Poszedłem wieczorem. Zapukałem, tym razem drzwi się otworzyły, a za nimi stała Sofia. Na początku wydawał się zdziwiona, lecz z czasem wyraz jej twarzy wskazywał na zadowolenie. Spędziliśmy razem kolejny miły wieczór i umówiliśmy się na następny dzień.
Kilka następnych dni to życie jak we śnie. Wszystko wydawało się takie na miejscu, takie słuszne. Podróż powoli się oddalała. Przecież już nie musiałem szukać swoje drogi, swego kąta. Byłem tu i teraz z nią i byłem u siebie.
Dwa dni przed planowanym wyjazdem powiedziała, że to wszystko się dzieje zbyt szybko, że musi wszystko przemyśleć i że się odezwie. Właściwie miała rację. Znaliśmy się tydzień, a ja byłem gotowy poświęcić dla niej wszystko. Sam też chyba nie do końca to przemyślałem.
Następny dzień to układanie spraw. Postanowiłem, że jeżeli się nie odezwie do dnia wyjazdu to jadę. Będzie co będzie.
Nie odezwała się. Podróż marzeń stała się faktem.
Widziałem wspaniałe budowle, jadłem niepojęte potrawy, smaki świata. Nigdy nie podejrzewałem jak wielką przyjemność może sprawić posiłek. Spotykałem niesamowitych ludzi. Ludzi, którzy cieszyli się dniem powszednim, którym sama rozmowa wystarczyła do szczęścia. Widziałem też dużo okrucieństwa, to nieuniknione, niestety. Podróżowaliśmy wszelkimi możliwymi środkami transportu. Przeżyłem noc i dzień polarny. Widziałem zorzę. Przeżyłem emocjonujące przygody, na które nie starczyłoby czasu by wszystkie spisać, czy opowiedzieć. I nie żałuję ani jednej chwili z tych trzech lat podróży.
Jednak wszystko to co widziałem, co czułem, co przeżyłem nigdy nie sprawiło mi tyle przyjemności i satysfakcji co czas spędzony z Sofią. Może to głupie ale każdego dnia myślę o niej.
Po powrocie starałem się jej szukać. W tym mieszkaniu już nowi lokatorzy. Nie wiedzieli co się stało z poprzednią właścicielką. Kumpel, który mieszkał naprzeciwko, już też się wyprowadził. Kilka lat szukałem, nie znalazłem. Szukając swego miejsca co jakiś czas wyruszałem w trasę. Gdziekolwiek, czymkolwiek i z kimkolwiek. Najczęściej jednak sam. Nigdzie nie znalazłem cząstki siebie świadczącej o tym, że to jest „tu”, że droga, którą obrałem jest słuszna. I uwierz, każdego dnia tęskniłem za Sofią. Nie wiem czy by zadzwoniła. I jak mówię nie żałuję swego wyboru, bo naprawdę wiele przeżyłem, niestety nigdy nie byłem szczęśliwy, nie tak jak przy niej.
Wiem, to taka ckliwa historia, czy ma szczęśliwe zakończenie? I tak, i nie. Spotkałem ją tydzień temu. Nie będę ci mówił jak to się stało. Pewnie i tak byś nie uwierzył. I było jak kiedyś. Znowu to poczułem, wszystkie te lata okazały się tylko kilkoma dniami. Tak jakby zadzwoniła zaraz przed wyjazdem. Trochę powymienialiśmy się życiowymi doświadczeniami. Wczoraj miałem się spotkać z siostrzeńcem. Poszedłem na przystanek. Autobus miał opóźnienie, czytałem więc ogłoszenia na tablicy. I tam umarłem Karl. Czytając te ogłoszenia natrafiłem na nekrolog – Sofia Fuentes zmarła w wieku 72 lat. Pogrzeb…
Byłem na pogrzebie, kilka osób. Głównie znajome z kółka bingo. Wiem ,że kiedyś się koło niej położę. Los chciał, że miejsce obok jej grobu jest wolne. Wykupiłem je. To nie poprawia humoru, to nie daje nadziei. Ale położyć się obok niej to jedyne czego chcę. Twoje zdrowie młody przyjacielu.
Wypiliśmy do końca to co nam zostało. Eugenio dodał jeszcze, że wiedząc, iż tylko parę dni w życiu będzie szczęśliwy, za nic by tego nie zmienił. Bo wszystko co było traciło znaczenie gdy spotykał Sofię. Liczyły się tylko te chwile. I wyszedł.
Ja jeszcze zostałem chwile. Musiałem przemyśleć to wszystko. To zadziwiające jak chwila może zmienić nasze życie. Oby nikt tej chwili nie przespał…
To opowieść człowieka, sami oceńcie czy szczęśliwego czy nie.
I tym razem z braku czasu musiałem improwizować. Wszystkiego dobrego dla Was (kimkolwiek jesteście)
14 lutego 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Cz. Chociaż dobrze wiesz, że uwielbiam wysłuchiwać Twoich opowieści, historii i powstałych zdarzeń, to powyższy tekst zrobił na mnie ogromne wrażenie...Pomimo (wiecznie) brakującego czasu na wszystko i Wszystkich, opuściłem się w przeglądaniu "tej książki" jakim jest czytany blog, jednak dodam wszelkich starań aby częściej odwiedzać blog JARO JANISZ. Mam ochotę na rychłe spotkanie, lecz nie obiecuje kiedy z wiadomych powodów. Pzd Rum...
Wiem jak jest Rumcajs. Będzie czas, jeszcze będzie okazja. Trzymaj się tam na krańcu świata, gdzie absurd dnia powszedniego rządzi czasem ;)
Prześlij komentarz